Obudziłam się rano, wyspana jak nigdy. Suzie leżała wtulona we mnie. Spojrzałam na zegarek, była 6:38.
- Suzie, pora wstawać.
- Jeszcze pięć minut... - powiedziała zmęczonym głosem.
- Za pięć minut będziesz umyta... Suzie, spóźnisz się do szkoły.
Łaskawie wstała, choć widziałam po jej minie, że nie odezwie się do mnie przez cały dzień. Poszłam zrobić kanapki. Przy okazji odebrałam SMSa, którego dostałam wczoraj wieczorem od Enrique:
"Dzisiaj potrenujesz chłopaków, ja mam sprawę rodzinną. Dzięki Mir. Miłej zabawy i daj im popalić". Jak głupia uśmiechałam się do ekranu komórki. Byłam już w kuchni. Otworzyłam lodówkę i westchnęłam głośno. Znowu była prawie pusta. Wyciągnęłam dżem morelowy i truskawkowy. Dzisiaj śniadanie na słodko, pomyślałam. Mała przyszła po chwili i pochłonęła cztery kanapki. Uwielbiała dżemy. Kiedy ona jadła, ja poszłam się umyć. Dziesięć minut i byłam gotowa do wyjścia. Poszłam do salonu i spojrzałam na córkę, była bardzo przygnębiona.
- Masz dzisiaj hiszpański? - spytałam od razu. Kiwnęła głową. - Zadzwonię do Leo, jutro przyjdzie i pouczy cię - od razu poprawił jej się humor. Zeskoczyła z kanapy i poszła ubrać buty. Szkoła mieściła się 10 minut drogi od naszego domu. A kilka przecznic dalej znajdowało się Camp Nou - miejsce gdzie pracuję. Córka poszła do szkoły, ja na stadion. Dzisiaj miałam pomagać na treningu co mnie bardzo ucieszyło, uwielbiałam spędzać czas z piłkarzami, a nie sama w czterech ścianach. Ledwo co weszłam na CN, a już usłyszałam śmiechy chłopaków.
- Cześć Mir! - krzyknął Jordi Alba. Przybiegł uściskać mnie i zabrać do kolegów.
- Jordi, wolniej! - piłkarz biegł ze mną po całym stadionie. Zwolnił dzięki Bogu. Po chwili byliśmy na środku boiska. Stadion... No cóż, był piękny. Uśmiechnęłam się szeroko, bowiem zawsze chciałam go zobaczyć na żywo, a teraz nawet tutaj pracuję. Spojrzałam na piłkarzy.
- Hej - powiedział Dani Alves i pocałował mnie w policzek.
- Cześć chłopcy. Dzisiaj ja prowadzę wam trening - zaniemówili. Wszelkie pogaduszki skończyły się, a piłkarze wpatrywali się we mnie zdziwionym wzrokiem. - Luis nic wam nie mówił?
- Wspominał, że przyjdziesz na trening i tyle - powiedział Xavi. Kątem oka dostrzegłam Gerarda Pique stojącego z dala od kolegów.
- Dobra, najpierw trzy kółeczka wokół boiska - chłopcy zaczęli jęczeć, ale nie dałam się. - Andres, mogę cię prosić?
- Pewnie - uśmiechnął się. - Co jest? - poczekałam, aż gracze trochę odejdą.
- Co się dzieje z Pique?
- A co ma być?
- Nie udawaj, że nie widzisz tego, strasznie smutny jest - od razu posmutniałam i ja, jak zwykle, gdy mówiłam o czymś przygnębiającym.
- Mir... Pamiętasz duet Fabrique?
- Oczywiście.
- I już możliwe, że nigdy go nie będzie. A przynajmniej tutaj, w Barcelonie. Dla Gerarda Cesc jest jak brat, a ten go zdradził i odszedł. I jeszcze Carles...
- Pogadać z nim?
- Możesz spróbować - niepokoiła mnie jeszcze jedna sprawa.
- Gdzie Leo?
- Rano napisał mi, że go nie będzie.
- Coś więcej?
- Tylko tyle.
- Dzięki Andres - uśmiechnęłam się do niego. - Za pomoc, dla ciebie tylko jedno kółeczko - przewrócił oczami i pobiegł. Miałam kilka minut na przemyślenie treningu. Całe szczęście, przychodziłam czasami tu i widziałam co robili. Gdy wszyscy skończyli biegać zawołałam ich do siebie. - Nie będę nic nowego wymyślać, dlatego rozciągnijcie się teraz tak jak zawsze - Kolejna chwila spokoju i nagły krzyk bólu.
- Cholera - to Gerard zwijał się z bólu, nikt nie wiedział dlaczego. Podbiegłam do niego i ukucnęłam.
- Andres, poprowadź dalszą rozgrzewkę - posłusznie wykonał zadanie. - Co jest?
- Nic - warknął Geri.
- Czyli mogę sobie iść? - nie odpowiedział. - Na mnie nie będziesz gniewu wyładowywał, zrozumiano? - kiwnął głową. - I dobrze. A więc?
- Źle stanąłem i kostka mnie teraz boli.
- Pokaż - westchnęłam i zaczęłam przyglądać się nodze Gerarda. - Nie jest tak źle - powiedziałam lekko uśmiechając się.
- Czyli?
- Masz ode mnie gratisowy masaż i dzisiaj jesteś zwolniony z treningu - w końcu od długiego czasu na jego twarzy zagościł uśmiech. Zaczęłam opatrywać nogę, potem zawołałam chłopaków. - Zanieście go na trybuny, tam poczeka.
Andres skończył rozgrzewkę, więc moja kolej, pomyślałam. Najpierw nakazałam grę w "dziada", potem strzały na bramkę, a na końcu mecz. Spokojnie odeszłam zostawiając ich samych.
- Geri, co jest? - spytałam cicho siadając obok piłkarza.
- Tęsknię...
- Wiem... Ale to nie koniec świata. Musisz się ogarnąć. Ej! - uderzyłam go w ramię, żeby spojrzał na mnie. - Jesteś świetnym obrońcą, grasz w najlepszym klubie, ale możesz to stracić. Ta kontuzja nie była potrzebna, ale nie uważałeś. Żyjesz w innym świecie!
- Ale ja potrzebuję ich...
- Nie Gerardzie Pique! Potrzebujesz siebie samego, potrzebujesz odwagi, żeby stoczyć bój o pierwsze miejsce w składzie. Skup się i zapomnij o przeszłości. Wierzę w ciebie - przytuliłam go.
- Mir! - usłyszałam i uśmiechnęłam się po raz ostatni do piłkarza. Zeszłam na murawę i skierowałam się w stronę chłopaków.
- Co jest?
- Skończyliśmy - odparł zmęczony Andres.
- Miałam wam dać popalić... - uśmiechnęłam się - dlatego jeszcze trzy kółeczka i jesteście wolni - wyszczerzyłam się do nich. - Ja w takim razie idę już, a wy biegajcie. Pa.
Usłyszałam tylko kolejne jęknięcia. Z uśmiechem na twarzy wyszłam z Camp Nou. Kierując się do domu wyciągnęłam z kieszeni telefon i napisałam SMSa do Leo.
"Co się dzieje? Gdzie jesteś?" Po chwili dostałam odpowiedź.
"Wszystko OK, jestem w domu"
"Możesz jutro wpaść?"
"Oczywiście"
I to koniec rozmowy. Byłam już w domu i gotowałam obiad. Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Spojrzałam na zegarek, nie była to godzina powrotu Suzie ze szkoły, dlatego zaniepokoiłam się. Moim oczom ukazał się Colin. Z mocno zmasakrowaną twarzą, kulejący.
- Co się stało?
- Nieważne - warknął.
- Bardzo ciekawe. Tylko powiedz mi, dlaczego kurwa własnego męża nie poznaje?
- Uspokój się, za tydzień ani śladu nie będzie.
- Z kim się biłeś?
- Z takim jednym z pracy - odparł przekonująco. Poszedł umyć się, a ja usiadłam w salonie i zaczęłam składać możliwe scenariusze. Colin pobił Leo, albo na odwrót. Dlatego Leo nie przyszedł na trening. W tym momencie przeszedł obok mnie Colin. Zatrzymałam go ręką i kazałam usiąść.
- Byłeś u Leo? - spytałam drżącym głosem. Ręce miałam mokre od potu, bałam się odpowiedzi.
- Nie byłem i mam coś ważnego do powiedzenia.
- No, słucham - zachęciłam go.
- Muszę wyjechać do Stanów.
- Jak to?
- Praca kochanie -westchnął. - Jeden z projektów został zaakceptowany z Los Angeles. Tydzień i będę z powrotem.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro.
Tydzień dla mnie i dla Leo. Wymarzony tydzień. Tydzień, od którego będzie zależała moja przyszłość.
Następnego dnia pożegnałam się z Colinem. Pocałował mnie po raz ostatni i poleciał. Szłam sobie ulicami Barcelony, gdy zadzwonił telefon.
- Halo?
- Hej skarbie - spojrzałam na wyświetlacz, numer mi nieznany.
- Leo?
- A no tak, mój zapasowy numer. Przyjdziesz?
- Zaraz Suzie wraca, ty przychodź do mnie - uwielbiałam droczyć się z nim.
- Godzina i jestem u ciebie.
A więc miałam godzinę, aby zrobić się na bóstwo, ugotować i posprzątać. Rzecz awykonalna. Ale ja uwielbiam robić żeby niemożliwe i uwinęłam się w 56 minut. Równo po godzinie usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam cicho do lustra i przyjrzałam się sobie. Fryzura, ciuchy, makijaż nawet OK. Drżącą ręką otworzyłam drzwi.
- Hej - nikt mi nie odpowiedział. Leo rzucił się na mnie i zaniósł na rękach na kanapę. - Spokojnie - zaśmiałam się kiedy próbował zdjąć mój sweter, ale ręce za bardzo mu drżały z podniecenia. - Mamy dwie godziny - zrobił mi malinkę na szyi, a ja go odrzuciłam od siebie. - Jak ja się córce i mężowi pokażę?
- A jak ja mam się pokazać? - zauważyłam dopiero ogromne sińce na szyi i twarzy Leo.
- Kto ci to zrobił?
- Nieważne.
- Bardzo ważne - chwyciłam go za podbródek sprawiając trochę bólu. - Nie mów tylko, że Colin.
- To nie on...
- To spójrz mi w oczy i to powiedz. Teraz! - podniósł wzrok, nic nie mówiąc. - Ja go zabije!
- Ode mnie mocniej dostał - wyszczerzył się Leo.
- Uderzyłeś go?!
- A miałem pozwolić, żeby mnie zabił?!
- Opowiedz jak to było.
- Siedziałem sobie spokojnie rano w domu, szykowałem się na trening. Nagle usłyszałem walenie do drzwi. Nie patrząc kto to jest, wpuściłem go do domu. I potem było gorzej.
- Colin?
- Tak... Wyzywał mnie, rzucił się na mnie, ale nie dałem mu się - wyszczerzył się ponownie i pokazał biceps.
- Mój biedny... - wymruczałam mu do ucha i pocałowałam w szyję. - Przepraszam za Colina - westchnęłam.
- Nie twoja wina, że facet jest szurnięty!
- Uważaj Leo - pogroziłam mu palcem. - To mój mąż.
- Jeszcze - pocałował mnie w czoło. - Więc na czym my to... - ponowił próbę zdjęcia mojego swetra. Tym razem poradził sobie bez problemu. Zostały tylko spodenki, które sama zdjęłam. W kilka sekund pozbył się swojego ubrania i już wrócił do całowania. Po krótkiej grze wstępnej zabrał się do działania.
- Leo... - wymruczałam. - Musimy się ubierać.
- Nie chcę... Jestem taki zmęczony...
- Najlepszy piłkarz, a kondycja słaba - zaśmiałam się. Podniósł się na łokciach i spojrzał na mnie spode łba.
- A kto mnie tak wymęczył?
- Nie wiem - cmoknęłam go w policzek i chwyciłam za rękę. - Wstajemy.
Szybko ubraliśmy się, potem siedzieliśmy wtuleni w siebie. Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Podniosłam się, ale Leo powstrzymał mnie. Podszedł do drzwi i uśmiechnął się.
- Cześć ma... - zaczęła Suzie i lekko zdziwiła się obecnością Argentyńczyka. Ale szok minął i pojawił się ogromny uśmiech. - Leeeoooo! - mała rzuciła mu się na szyję i wtuliła. Piłkarz przyszedł z moją córką do salonu i spojrzał na mnie dumny.
- Suzie? Możesz trochę poluźnić uścisk? - zaśmiał się. - Trochę ciężko mi się oddycha...
- Jejku przepraszam - szybko odkleiła się od Leo.
- Już wszystko ok - schylił się do niej i delikatnie pocałował w czoło. Mała przybiegła do mnie i dała mi buziaka. Gdy Suzie przebierała się, ja z piłkarzem szykowaliśmy stół do obiadu. Zjedliśmy śmiejąc się i dowcipkując jak wspaniała rodzina. - Gotowa na pierwszą lekcję?
- Tak - mała skakała z radości i była bardzo podekscytowana. Pobiegła do pokoju i przyniosła zeszyt.
- Nie przeszkadzam wam - puściłam oczko do Leo i poszłam pozmywać naczynia. Gdy skończyłam przysiadłam na kanapie i wsłuchałam się w rozmowę córki i piłkarza.
- Como lo fue en la escuela? - spytał Leo.
- Incluso el genial, pero el español fue terrible - odpowiedziała mała, a ja zdziwiłam się jej znajomością języka.
- Por lo que tiene un problema?
- Profesor se aferra a mí.
Chwilę jeszcze rozmawiali, Leo napisał coś Suzie w zeszycie.
- Koniec na dzisiaj - posłał małej najmilszy uśmiech i podszedł do mnie. - Musimy pogadać - szepnął mi do ucha.
- Suzie, idź pobaw się - pocałowałam córkę w czoło. - Co się stało? - spytałam. Leo usiadł na kanapie i wyciągnął ręce w moją stronę. Podeszłam do niego a ten pociągnął mnie na siebie.
- Ktoś musi iść do szkoły - westchnął.
- Ale ona wspaniale mówi... chyba - zawahałam się. Nie znałam hiszpańskiego, to Leo był korepetytorem, a ja wtrącałam się w coś, czego nie umiałam.
- Jak na kilka miesięcy, bardzo dobrze sobie radzi. Ale nauczycielka uwzięła się na nią.
- O czym gadaliście?
- O szkole. Powiedziała, że nauczycielka jej nie lubi, ciągle ją pyta i takie tam.
- Za tydzień pójdę. Zostaniesz na noc?
- Nie, nie chcę przeszkadzać... - uśmiechnął się.
- Głupek, mamy wolny tydzień, a ty nie chcesz zostać ze mną?
- Wolałem się upewnić - pocałował mnie namiętnie, aż zabrakło mi tchu. Siedzieliśmy sobie całą noc i rozmawialiśmy o niczym. Czułam się tak bezpiecznie... A jednocześnie nie na miejscu. Ale jestem osobą, która żyje chwilą. Chciałam spróbować zdrady i... spodobało mi się.
A więc jest 6 rozdział :) I jest też nowa ankieta, która jest dla mnie bardzo ważna, dlatego proszę o każdy głos :) I ma być on szczery, a nie oszukany :) Na 7 zapraszam w środę lub czwartek :) A i dziękuję za pomysł :) Pierwotny plan był taki, że Colin poszedł się napić, ale wasze pomysły, że był u Leo o wiele bardziej mi się podobały :)