Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 15 września 2014

Epilog

                                                                  * 2 lata później *

- Thiago, chodź do mamusi - zawołałam swojego synka. Przybiegł szybko do mnie i mocno wtulił się we mnie. Nigdy bym nie pomyślałam, że dam radę wychować dwójkę dzieci, ale z pomocą wspaniałego męża i kochanej córki, wcielającej się w rolę starszej siostry, okazało się to bardzo łatwe. Pocałowałam małego w głowę. Kątem oka dostrzegłam opierającą się o framugę Suzie. Uśmiechnęłam się do niej szeroko i zawołałam do siebie. - Jak w szkole było?
- Fajnie, jak nigdy.
- Co robiliście?
- Ogólnie to hiszpański prawie cały dzień. Dzisiaj mieliśmy małe święto szkoły.
- Uuu, musiało być ciekawie.
- Pani Isabel ciekawie to poprowadziła.
- Wszystko już z nią okej?
- Teraz jestem jej ulubioną uczennicą - pochwaliła się.
- Cieszę się skarbie - pocałowałam ją w policzek. - Weźmiesz Thiago na spacer? Tylko nie dalej niż do parku.
- Dobrze mamo - wzięła brata za rączkę i szybko wyszli z domu. Alleluja. Chwila spokoju. Ułożyłam się wygodnie na kanapie, wzięłam leżącą na stoliku książkę i zanurzyłam się w lekturze. Przeczytałam kilka rozdziałów i zasnęłam. Miała taki przyjemny sen, że spotykam najlepszego piłkarza na świecie... Ale ten sen był realny. Ba, ja mieszkałam z tym piłkarzem, byłam jego żoną! Mieliśmy wspólne dziecko! Byłam w krainie snu, gdy poczułam dotyk na czubku głowy. Otworzyłam gwałtownie oczy i zobaczyłam pochylającego się nade mną Leo. Przestraszył się i odskoczył, a ja wybuchłam śmiechem.
- Ładnie to tak straszyć męża? - spytał tym gardłowym głosem, od którego dostawałam gęsiej skórki.
- Mnie wolno - podniosłam się szybko i pocałowałam namiętnie.
- Sypialnia? - spytał.
- Kuchnia? - zaczęłam się z nim droczyć.
- Coś nowego? W sumie... Jak dla mnie spoko - uśmiechnął się i szybkim ruchem wziął mnie na ręce. Stłumiłam śmiech i po kilku sekundach byliśmy w kuchni. - Stół, blat?
- Wybieraj - zdjął z siebie koszulkę i rzucił ze siebie. - Poczekaj! - krzyknęłam i pobiegłam zamknąć drzwi na klucz. Truchcikiem wróciłam do kuchni. - Chcesz, żeby dzieci wiedziały co robimy?!
- Raczej nie - zaśmiał się i posadził mnie na stole.
- Szybko podjąłeś decyzję - zaśmiałam się. Spojrzał na mnie łobuzersko i ściągnął ze mnie koszulkę. - Potrafię się rozebrać.
- Ale ja robię to lepiej - pocałował mnie namiętnie. Nasze języki szybko splotły się ze sobą. Nikt nie mógł nam przeszkodzić. Zsunęłam powoli z siebie szorty, cały czas patrząc na reakcję męża. Pocałował mnie w brzuch, odruchowo przegryzłam wargę i cicho jęknęłam. Leo rozebrał się do naga, a ze mnie zdarł całą bieliznę.
- Mój ulubiony komplet!
- Kupię ci więcej - ręce mu się trzęsły, chciał w tamtym momencie tylko jednego, a ja ciągle go dekoncentrowałam. Poczułam ból, który szybko przerodził się w rozkosz. Leo pasował do mnie idealnie pod wszystkimi względami. Jęczałam cicho, co bardzo zadowalało mojego męża.
Leżałam na stole zmęczona jak nigdy. Argentyńczyk zaczął robić obiad.
- Chcę więcej - westchnęłam cicho.
- Zawsze i wszędzie, ale za chwilę wracają dzieciaki. Chyba nie chcesz, żeby zobaczyli nagich rodziców w jakiejś nietypowej pozycji na stole, co? - zaśmiał się. Wyobraziłam sobie tą sytuację i przestraszyłam się.
- Nigdy!
- Jesteś tylko moja, jeszcze dzisiaj udowodnię ci to - wymruczał mi tuż przy ustach.
- Nie mogę się doczekać.






















Jejku tak bardzo dziękuję, że byliście :') Łezka się w oku zakręciła, gdy pomyślałam, że to koniec... Ale przynajmniej happy end jest :) Zapraszam na Neymara i Bartrę, potem Ramosa :) Mam nadzieję, że z ogromną chęcią będziecie następne blogi czytać :')

czwartek, 11 września 2014

Rozdział 14

             Obudziłam się przy tym jedynym. Przy Leo Messim. Uśmiechnęłam się wiedząc, że nic nas nie rozdzieli. Przetrwaliśmy naprawdę dużo, a te przeżycia tylko umocniły więź, jaka pomiędzy nami była. Patrząc na niego, przypomniały mi się wspaniałe chwile w moim życiu. Naszą znajomość zaczęliśmy w szpitalu. Idealne miejsce na znajomość z przyszłym mężem, pomyślałam. Ale wtedy nie wiedziałam, że w ogóle zerwę z dotychczasowym! Wracając do pierwszych wspólnych chwil...
Pamiętam Leo leżącego na szpitalnym łóżku z poobijaną nogą. Chciałam zrobić wszystko, żeby mu pomóc. I nawet za bardzo pomogłam, bo nasz więź umocniła się na tyle, że ciągle o sobie myśleliśmy. Przez tą znajomość pokłóciłam się po raz pierwszy z mężem. Córka nie mogła znieść tego, ale okazała się najsilniejsza z nas wszystkich. Kiedy Leo wyjechał do Barcelony, byłam pewna, że uczucie do niego minie. Myliłam się. To było najgorsze doświadczenie. Pożądanie jakie czułam do piłkarza było większe niż do własnego męża. Udało mi się namówić rodzinę do przeprowadzki do Barcelony. Nie potrafiłam trafić na piłkarza, do pewnego dnia, gdy zobaczyłam go w kawiarni. Hormony zaczęły rządzić moim ciałem. Tego samego dnia zdradziłam męża. A co najlepsze? Podobało mi się to. Zaczęłam na nowo znajomość z piłkarzem. Coraz częstsze spotkania sprawiły, że mój mąż zaczął coś podejrzewać. Gdy wyjechał do Stanów, byłam tylko Argentyńczyka. Potem zostaliśmy przyłapani, i ten wypadek... Te obrazy chcę jak najszybciej wyrzucić ze swojej głowy. Teraz jestem ze wspaniałym człowiekiem, piłkarzem, mężczyzną. Spodziewamy się dziecka, niedługo ślub... Jest idealnie.
Leo zaczął coś mruczeć do mnie wybijając mnie z toku myślenia. Pocałowałam go w nos i zeszłam z łóżka. Poszłam do kuchni i zrobiłam śniadanie. Zapach unosił się w całym domu, więc nie zdziwiłam się, jak po kilku minutach do kuchni wbiegł Leo. Zabrał Suzie na barana i czekali teraz na jedzenie.
- Głodomory! A mi nikt nie zrobi śniadania!
- Od jutra ja robię - zaśmiał się Leo. Odstawił małą na ziemię i podszedł przytulić mnie. Pogłaskał mnie po brzuchu. Jego dotyk sprawiał, że dostawałam gęsiej skórki. Byłam w piątym miesiącu ciąży i byłam po prostu gruba. Leo zawsze się śmiał, że jestem puszysta, ale ja wiedziałam swoje.
- Może lepiej nie - powiedziałam stawiając na stół śniadanie.
- Śmiesz wątpić w moje umiejętności kucharskie - uniósł brew.
- Oczywiście, że nie - pocałowałam go w czoło. Mruknął mi do ucha, a ja spojrzałam na niego karcąc go. - Leo - syknęłam. Spojrzałam na Suzie, lekko rozbawioną sytuacją.
- Czy nawet nie mogę okazywać uczuć swojej żonie?!
- Przyszłej - poprawiłam go. Ślub dopiero za 2 tygodnie.
- Przynajmniej masz już sukienkę - uśmiechnął się do mnie.
- Ale dalej uważam, że 15 tysięcy to za dużo...
- Stać mnie kochanie. Jesteś warta najlepszego.
- Zemszczę się kupując ci garnitur - posłałam mu całusa. Zjedliśmy w ciszy śniadanie. Poszłam przebrać się przypominając sobie, że przytyłam. Prawie żadna rzecz nie była teraz dobra... Jedynie jakieś dresy, które kupiłam jeszcze w Stanach. Westchnęłam głośno i wbiłam się w stare rzeczy. Leo oczywiście wyglądał olśniewająco. Zawsze mi się podobał, nieważne co miał na sobie. Oczywiście najlepiej było, kiedy nie miał na sobie nic, ale o tym tylko ja wiem. I może kilku chłopaków z Barcelony. Tym razem Argentyńczyk założył jeansy i koszulę. Uwielbiałam mężczyzn w koszulach a myśl, że mogę go potem z niej rozebrać podniecała mnie jeszcze bardziej. Leo spojrzał na mnie głodnych wzrokiem. Prawie roczny celibat musiał być dla niego męczący... Wziął mnie za rękę i wyszliśmy z domu zostawiając Suzie samą. Sklep z garniturami był tuż za rogiem, więc nie musieliśmy daleko iść. Leo otworzył mi drzwi. Już przy wejściu było czuć męskie perfumy. Różnorodne. Wzięłam głęboki oddech i skupiłam się na ubraniu. Wybrałam 10 garniturów i wysłałam Leo do przebieralni. Żaden nie był dobry. Jeden za mały, drugi za szeroki, trzeci miał dziwny kolor... KOSZMAR! Po jakiś dwóch godzinach szukania znalazłam coś idealnego. Garnitur nie był przepiękny, ale miał w sobie to coś, że sprawiał, że Argentyńczyk wyglądał olśniewająco. Oparł się o ścianę i spojrzał na mnie łobuzersko.

















Wiedział, że to koniec zakupów. Znał mnie na wylot. Od razu poszliśmy do kasy. Troszkę przesadziłam z tym zakupem, bo Leo musiał zapłacić 8 tysięcy. Prawie połowę mniej niż moja suknia. Wracaliśmy uradowani do domu. Ale w pewnym momencie skręciliśmy do parku i usiedliśmy w samym jego centrum.
- Tak cię kocham - wymruczał mi do ucha.
- Ja mocniej - pocałowałam go. Jego usta były tak nachalne, a ja nie mogłam mu dać tej rozkoszy...
- Nie mogę się doczekać, aż będziesz tylko moja...
- Teraz jestem - spojrzałam mu w oczy. W tamtej chwili nie chodziło mu o moją obecność obok niego, a raczej pod nim. Przełknęłam głośno ślinę, roześmiał się.
- Aż tak na ciebie działam? - spojrzałam na niego lekko zbita z tropu. - Masz mokre ręce.
- Sam sobie odpowiedz na pytanie. Wracamy do domu - niechętnie wstałam i szepnęłam mu do ucha. - Jeszcze tylko pół roku. Odliczaj dni - uśmiechnął się i spokojnie wróciliśmy do domu. Ciąża sprawiała, że najkrótsze spacery były dla mnie bardzo męczące. Od razu po wejściu poszłam na kanapę. Opadłam na nią bezwładnie i spojrzałam zmęczonym wzrokiem na Leo. - Musimy wysłać zaproszenia...
- A 20 piłkarzy z partnerkami ci nie wystarczy? - zaśmiał się. Usiadł koło mnie, a ja szybko wykorzystałam okazję i położyłam się na nim.
- Chodzi o moją rodzinę - spiął się trochę, ale ta reakcja szybko minęła.
- Kogo dokładnie?
- Rodziców...
- Colina?
- Nie.
- Nie będę miał nic przeciwko...
- Serio? - spojrzałam na niego rozbawionym wzrokiem. - Nie chcę, żeby psuł mój najlepszy dzień w życiu.
- I bardzo dobrze - pocałował mnie w policzek. Zasnęłam wtulona w jego klatkę piersiową.

                                                                   * 2 tygodnie później *

              Stałam przed lustrem i trzęsłam się jak galareta... Moja mama podeszła do mnie i mocno przytuliła.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz...
- Tym razem jestem na 100% pewna...
- To skąd nerwy?
- Chyba naturalny odruch... Dziękuję, że przyjechaliście - spojrzałam jej w oczy. Pokiwała głową i pocałowała mnie w policzek. Ktoś zapukał do drzwi. - To Leo - powiedziałam zdenerwowana jeszcze bardziej.
- Spokojnie - zaśmiała się. Poszła wygonić zdecydowanie zawiedzionego piłkarza. Wróciła do mnie. - Wspaniały facet.
- Tak...
- Lepszy niż twój były.
- Zdecydowanie. Cieszę się, że wtedy w Rio spotkaliśmy się. Gdyby nie to, pewnie nigdy nie byłabym szczęśliwa - powiedziałam.
- A jak z ciążą? Wszystko dobrze? - pogładziła mój brzuch.
- Tak, lekarz mówi, że to będzie zdrowe jak ryba dziecko - poprawiła mi humor tym pytaniem.
- Chłopiec czy dziewczynka?
- Chcemy dopiero przy porodzie się dowiedzieć.
- Czyli cały czas niepewność.
- Chyba chłopiec, bo strasznie kopie, po tatusiu - zaśmiałam się. Kochałam swoją mamę. Mimo wielu kłótni jakie przeżyłyśmy, nie wyobrażałam sobie ślubu bez niej. Pojechaliśmy do kościoła. Leo już czekał. Gdy wysiadłam z pojazdu, ręce zaczęły jeszcze bardziej mi się trząść. Przeszedł mnie dreszcz. Mama zaprowadziła mnie do kościoła, ale coś zwróciło moją uwagę. Ktoś patrzył na mnie.
- Coś się stało?
- Nic nic. Zaraz przyjdę - mama weszła do kościoła, a ja poszłam sprawdzić, kim jest tajemnicza osoba. Ten mężczyzna stał oparty o budynek i uśmiechał się do mnie łobuzersko.
- A kuku - zaśmiał się.
- KUN! - krzyknęłam. Podbiegłam do niego i mocno przytuliłam. Kun Aguero. Najlepszy przyjaciel Leo, a zarazem mój. Kiedy miałam jakiś problem, zawsze do niego dzwoniłam i skarżyłam się na świat. Rozumiał mnie idealnie. Poznaliśmy się na meczu Argentyny i tak zaczęła się nasza znajomość, która rozkwitała cały czas. - Co ty tu robisz? - spytałam, gdy oderwałam się od niego.
- Miałbym być nieobecny na ślubie moich przyjaciół?
- A liga?
- Są rzeczy ważne i ważniejsze Mir - pocałował mnie w policzek. - Wyglądasz rewelacyjnie. Cieszę się, że Leo cię spotkał.
- Chodź, zaraz na własny ślub się spóźnię - zaśmiałam się. Wziął mnie pod rękę i weszliśmy do kościoła. Chłód jaki panował w środku odrobinę zmniejszył stres. Widziałam Leo stojącego koło ołtarza i ten jego przebiegły uśmiech. Doskonale wiedział o wizycie Sergio. Organy zaczęły grać, a my powolnym krokiem szliśmy wgłąb. Kościół nie był w pełni zapełniony. Leo miał rację. Byli sami piłkarze z partnerkami. I oczywiście byli to głównie zawodnicy Blaugrany. Kun oddał mnie Argentyńczykowi. Pomógł mi wejść na podest. Dopiero wtedy spojrzałam mu prosto w oczy. Nie wiem jak mógł być taki spokojny, ale jego pozytywna energia przeniosła się na mnie i rozluźniłam się szybko. Cała ceremonia poszła nadzwyczaj szybko. Bez wahania powiedzieliśmy sobie sakramentalne "tak". A potem najcudowniejsze słowa na świecie.
"Teraz możesz pocałować pannę młodą".
Na początku był to niewinny buziak, ale szybko przerodził się w pełen namiętności i niepohamowania pocałunek. Świat poza nami nie istniał. Z transu wybudziły nas gwizdy piłkarzy. Leo oderwał się ode mnie i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: "to nie koniec". Miałam ogromną nadzieję, że to nie koniec. Wyszliśmy z kościoła i zostaliśmy obrzuceni ryżem i pieniędzmi. Wszyscy zaczęli nam gratulować i składać życzenia. A potem najgorsza a zarazem jedna z lepszych części dnia - wesele. Byłoby naprawdę świetnie, gdyby nie to, że piłkarze przesadzili odrobinę z alkoholem. No dobra, byli pijani tak bardzo, że gibali się na każdym kroku i ciągle śpiewali. Ich partnerki były załamane. Tylko Leo był "w miarę trzeźwy". A więc w skrócie... Pique razem z Albą zaczęli tańczyć na stole. Ok, to było jeszcze do zniesienia, póki Gerard nie zaczął się rozbierać. Shakira zrzuciła go ze stołu i wrócili do domu. Współczułam mu, ale trochę zasłużył. Za karaoke zabrali się Andres z Xavim i Neymarem. Alkohol było czuć w całym domu, a ja nie mogłam nawet ust delikatnie zmoczyć. Bartra i Suarez byli bez dziewczyn, więc postanowili razem zatańczyć wolnego... Naprawdę, widok wspaniały jeżeli lubi się gayparty. Ogólnie hałas, wódka, śpiewy, tańce... Jak to na weselach. Koło 6 rano było po imprezie. Wszyscy spali jak zabici. Mogłeś zrobić z nimi co chciałeś: wyrzucić ich z domu, oblać wodą... Nic, zero reakcji. Zadowolona zaczęłam chodzić po domu i hałasować. Usłyszałam jęki i błaganie o litość. Kac morderca dopadnie każdego. Dziewczyny przyjechały po swoich partnerów. Jezu... jak ja im współczułam... Musiały wysłuchiwać jęków, stęków piłkarzy. Na pewno Enrique ich zabije jutro, pomyślałam. Usiadłam na kanapie i spojrzałam na swoją rękę. Niecałe pół roku byłam bez obrączki... Ale brakowało mi tego i cieszyłam się, że znowu jestem żoną. Zamknęłam oczy i poczułam delikatne muśnięcie na swojej skórze.
- Leo...
- Tak? - wymruczał mi do ucha.
- Jezu jak ja cię kocham - podeszłam do niego i wpiłam się w jego wargi. Nie protestował. Zaczął rozpinać mi guziki od spodni. Pospieszałam go zapominając się nieźle. Jęczałam mu prosto przy ustach kiedy masował moje piersi. I nagle chrząknięcie i śmiech. Odwróciłam się żądna mordu na osobie, która nam przeszkodziła. Zamarłam, gdy zobaczyłam Kuna z Suzie. Na szczęście zasłonił jej oczy, ale próba powstrzymania śmiechu sprawiła, że łzy płynęły mu strumieniem po poliku.
- Długo tu stoicie? - spytał Leo lekko zmieszanym tonem.
- Ciii - powiedział Kun. - Nic nie widzieliśmy, nic nie słyszeliśmy.
- Sergio... - puścił mi oczko i zabrał małą na dwór. - Musimy się bardziej pilnować - szepnęłam Leo do ucha gdy tamci poszli.
- Ale było tak cudownie...
- Cały rok nadrobimy bardzo szybko - pocałowałam go delikatnie.
- Obiecujesz? - uniósł jedną brew.
- Obiecuję - tym razem to on wpił się w moje wargi, ale tylko na pocałunkach się skończyło. Na całe szczęście...




















Ostatni rozdział, łzy, śmiech... Wszystko pomieszane podczas pisania go... Nie chciałam ponuro kończyć tego bloga, od początku był zakręcony xD Mam nadzieję, że podobał wam się :D I bardzo przepraszam, że tyle nie pisałam, ale nazbierało mi się tyyyle nauki ;)

sobota, 6 września 2014

Rozdział 13

- No powiedz w końcu - patrzyłam na roześmianą twarz Leo.
- Dalej się nie domyślasz? - zapytał. Tak, byłam idiotką nie domyślając się, co chciał zrobić. - Kiedy ty wyszłaś z domu, przemyślałem sobie wszystko i pobiegłem do sklepu.
- Co kupiłeś? - spytałam. Leo stanął i pociągnął mnie za sobą. Odchrząknął i klęknął. Zakryłam sobie usta dłonią. Jeszcze bardziej był rozbawiony. - Leo, wstań - pociągnęłam go za łokieć, ale uparcie klęczał na ziemi.
- Mirando... Chcę, żebyś wiedziała coś. Odkąd zobaczyłem cię wtedy w szpitalu w Rio... Moje życie zmieniło się raptownie. Wtedy wiedziałem, że jesteś tą jedyną. A teraz najważniejsza sprawa. - Wyciągnął pudełeczko z kieszeni i otworzył je przede mną. - Zostaniesz moją żoną?
- Leo... Dopiero się rozwiodłam... - usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach.
- I dlatego możesz wziąć ślub - kucnął koło mnie i wziął moje dłonie. Pocałował każdą od środka, patrząc mi głęboko w oczy.
- Nie chcę, żeby to było wymuszone z powodu dziecka...
- I nie jest! Chcę, żebyśmy w czwórkę stworzyli piękną rodzinę!
- W czwórkę?
- Ty, Suzie, ja i mały Messi - zaśmiał się. Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. - Nie płacz kochanie - pocałował mnie w policzek.
- Tak - powiedziałam cicho.
- Co tak?
- Wyjdę za ciebie Lionelu Messi - uśmiechnął się od ucha do ucha. Szybko zerwał się na równe nogi i wziął mnie na ręce. Zachowywał się jak wariat. I to w nim kochałam. Nie wyobrażałam sobie życia bez Leo i oboje doskonale to wiedzieliśmy. Kiedy postawił mnie na ziemi podbiegł do telewizora i włączył muzyką. Chwycił mnie w pasie i zaczęliśmy tańczyć. Jakbyśmy mieli 17 lat, a nie 27...
- Czyli teraz szykują się wielkie zakupy - zaśmiał się.
- Będę gruba - spojrzałam na niego przerażona.
- Dla mnie, zawsze będziesz po prostu piękna - pocałował mnie delikatnie. Wplotłam palce w jego wymagające strzyżenia włosy. Oderwałam się od niego.
- I będę miała zachcianki!
- To będę nawet w nocy jeździł po sklepach - zaśmiał się. Nigdy nie umiałam tańczyć... Chyba tylko dlatego, że nie miałam odpowiedniego partnera. Z Leo płynęliśmy. Położyłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy. Było idealnie. Usłyszałam czyjeś kroki. W drzwiach stała uśmiechnięta Suzie. Była wspaniałą córką. Zawsze chciała dla mnie najlepiej, dlatego nie robiła awantur o rozwód. Owszem, kiedyś była inna, ale chyba wtedy nie dojrzała do sytuacji.
- Widzę, że się udało - zaśmiała się.
- Co się udało? - spytałam odsuwając od siebie Leo.
- Będzie ślub - powiedziała zadowolona.
- Wszystko sobie zaplanowaliście?!
- Tak troszkę - zaśmiał się Leo. Pocałowałam go i poszłam się umyć, a narzeczony tańczył z moją córką. Stanęłam przed lustrem i zdjęłam koszulkę. Już było widać brzuszek, a to dopiero 2 miesiąc... Wykąpałam się i poszłam do łóżka. Czekałam na Leo. Wskoczył koło mnie po jakiś 20 minutach.
- Mała śpi?
- Tego nie obiecuję, ale wiem, że leży w łóżku - pocałował mnie w obojczyk. Zadrżałam. - Nawet nie wiesz, jak się bałem, gdy nie wracałaś do domu...
- Miałam szczęście, że Gerard mnie znalazł... Ale boję się, że mógł tego faceta zabić...
- Spokojnie - zaśmiał się. - Geri nie jest aż tak agresywny.
- Wiem - odwróciłam się do niego i spojrzałam mu prosto w oczy. - A ty nie wiesz, jak ja się bałam.
- Przepraszam - pocałował mnie w nos. - W ogóle ta kłótnia nie powinna nigdy się wydarzyć.
- Wykłócimy się na zapas - zaśmiałam się. - I mam dla ciebie bardzo złą wiadomość.
- Jaką? - spytał przestraszony.
- Całoroczny celibat - uśmiechnęłam się widząc załamanie w oczach Leo. Poklepałam go po ramieniu i pożyłam się do niego plecami.
- Naprawdę? - spytał przerażony.
- Tak misiu - powiedziałam smutna. Uświadomiłam sobie, że ja też stracę tyle przyjemności... Leo jeździł palcem po moich plecach, przyprawiając mnie o dreszcze.
Następnego dnia pojechaliśmy razem z moim narzeczonym na stadion. Było dość wcześnie, więc w ogóle nie zdziwił nas widok zaspanych piłkarzy. Gdy zobaczyli nas idących za rękę, wszyscy od razu uśmiechnęli się.
- I jak? - spytał Marc.
- Co? - drażnił się z nim Leo.
- No... jest rozwód?
- Jest - odparłam ucieszona.
- I nie tylko to - powiedział rozweselony Leo.
- Co jeszcze? - spytał Enrique.
- Więc tak... Chcemy was zaprosić na nasz ślub - powiedział Argentyńczyk. Wszyscy stali wpatrzeni w nas jak w obraz. Nie mogli zrozumieć, co właśnie powiedział ich przyjaciel.
- Nie no, gratulujemy - Xavi poklepał mojego narzeczonego po ramieniu.
- Jakieś jeszcze nowiny? - spytał Jordi. Leo spojrzał na mnie i dotknął mojego brzucha. Znowu przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Dodatkowo rozbawiła mnie mina wszystkich piłkarzy.
- Serio? - spytał Andres.
- Serio serio - odparłam zadowolona.
- Leo, czy ty nawet musisz poza boiskiem bramki strzelać? - spytał załamany Daniel. Wybuchliśmy śmiechem. Piłkarze podchodzili do nas i składali gratulacje i kondolencje dla Leo.
- Tracisz życie - powiedział Luis.
- A ja myślę, że zyskuję nowe - podszedł do mnie i namiętnie mnie pocałował. Usłyszeliśmy gwizdy i śmiechy, ale nie ruszało nas to. W tamtej chwili liczyliśmy się tylko my dwoje.



































No więc, to jest przedostatni rozdział... Ciężko mi to mówić, ale taka prawda :/ Ciężko będzie mi się żegnać z tym blogiem... Ale pocieszam się faktem, że Bartra&Neymar wam się podoba :)
Zapraszam również na blog, który ujął mnie od początku :) Na blog z pomysłem, który ciągle mi chodził po głowie, ale ktoś inny go wykorzystał :D
http://the-unrealized-suicide-diary.blogspot.com/#_=_
Dziennik niedoszłego samobójcy.

środa, 3 września 2014

Rozdział 12

           Patrzyłam mu prosto w oczy, ale nie potrafiłam wydusić ani jednego słowa. Czekał cierpliwie. Nie wiedział, że moja wiadomość, może zmienić jego życie. Właściwie moje też...
- No powiesz w końcu co się stało? - uśmiechnął się do mnie. Możliwe, że po raz ostatni go zobaczyłam. Wzięłam głęboki oddech.
- Leo... Jestem w ciąży - powiedziałam prawie niedosłyszalnie. Uśmiech zszedł mu z twarzy, na której pojawiło się zdziwienie.
- Ehm... To jest pewne? - spytał z... Sama właściwie nie wiem. Może z bólem? Albo z szokiem...
- Tak - odparłam cicho.
- Czy to moje dziecko? - zdziwiło mnie jego pytanie, ale po chwili uświadomiłam sobie, że musiał je zadać.
- Twoje... - zacisnął pięści.
- Musiałaś? - spojrzałam zdziwiona na niego. - Wiesz doskonale, jak to zniszczy moją reputację! Dziecko bez małżeństwa!? - po policzku popłynęły mi łzy. Zacisnęłam powieki i wyszłam z domu. Błąkałam się godzinami po Barcelonie. Zrobiłam najgorszą rzecz, jaką mogłam zrobić. Poszłam do baru. Usiadłam na jednym z krzesełek i spojrzałam nieprzytomnym wzrokiem na barmana.
- Co podać?
- Nie wiem - odparłam. - Może wódki... - szybko postawił kieliszek przede mną i napełnił go alkoholem. Wzięłam go do ręki i spojrzałam na barmana.
- Co cię dręczy?
- Szczerze? - kiwnął głową. - Rozstałam się z mężem, którego zdradzałam z piłkarzem. Okazało się, że jestem z kochankiem w ciąży! A co najgorsze? On nie chce tego dziecka, bo się boi o swoją reputację!
- To ciężka sprawa...
- Nalejesz jeszcze?
- Chyba zwariowałaś!
- Ej no...
- A to dziecko?
- Jeszcze nie wiem...
- Dam ci radę... - przysunęłam się bliżej, żeby lepiej go słyszeć. - Naprawdę dużo w życiu słyszałem i mam rozwiązanie. Daj mu trochę czasu...
- Za późno...
- Nie. Jeżeli cię kocha, daj mu jeszcze szansę.
- Myślisz?
- Ja to wiem - puścił mi oczko. - Sergio - podał mi rękę.
- Miranda - uśmiechnęłam się przez łzy i przemyślałam na spokojnie to, co powiedział mi barman. - A sok dostanę? - spytałam rozbawiona.
- To zawsze - uśmiechnął się i podał mi szklankę z sokiem.
- Dużo czasu będzie potrzebował?
- Myślę, że jeszcze z godzinkę - zaśmiał się.
- Będę się zbierać... Ile płacę?
- Na koszt firmy. I dbaj o małego - puścił mi oczko. Wyszłam z baru i moją twarz zaczął muskać przyjemny chłód. Było już po 20, więc nie zdziwił mnie fakt, że jest ciemno. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. 10 nieodebranych połączeń od Leo. Nie chciałam oddzwaniać. Spokojnym krokiem poszłam do domu. Całą drogę podziwiałam Barcelonę nocą. Jakiś kilometr przed domem, zatrzymałam się na wzgórzu. Widok był nieziemski... I wtedy poczułam czyjś dotyk. A właściwie szarpnięcie. To zdecydowanie był mężczyzna. Chciałam krzyczeć, ale ta osoba przymknęła mi usta ręką. Szarpałam się, wiłam, ale bezskutecznie. Mężczyzna odwrócił mnie w swoją stronę. Było ciemno i nie poznałam go, ale miał jedną rzecz charakterystyczną. Oczy. Miał błękitne oczy. Takie jak niebo w piękny letni dzień. Wiedziałam co mnie czeka... Rabunek i gwałt. Ale nie miałam ochoty z nim walczyć. Można by stwierdzić, że tego chciałam, ale w głębi bałam się. Ogromnie się bałam i błagałam Boga o ratunek. Znowu odwrócił mnie i widziałam teraz panoramę Barcelony. Miał zimne ręce. Przewrócił mnie na ziemię i zaczął zdejmować bluzę. Przełknęłam głośno ślinę. Po chwili usłyszałam stłumiony krzyk i zobaczyłam mojego napastnika leżącego na ziemi. Widziałam gasnący blask w jego oczach. Cała się trzęsłam.Ktoś podniósł mnie i wziął na ręce. Nie wiedziałam kto to. Bałam się spojrzeć mu w oczy. Niósł mnie na rękach przez jakieś pół godziny. Cały czas miałam zamknięte oczy. Ktoś otworzył drzwi. Byliśmy w jakimś domu. Usłyszałam znajomy głos.
- Twoja zguba? - druga osoba złapała mnie i wiedziałam w końcu gdzie jestem. Tego dotyku nie da się zapomnieć. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam Leo. Łzy płynęły mu po poliku.
- Moja i tylko moja - odpowiedział. Wiedziałam, że skądś znałam ten głos.
- Gerard - wyszeptałam.
- Co się stało? - wyszlochał Leo.
- Ktoś ją napadł. Miała szczęście, że na mojej codziennej trasie.
- Geri...
- Muszę już iść. Trzymajcie się - podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło. Po chwili wyszedł z domu zostawiając nas samych. Spojrzałam na Leo ze łzami w oczach.
- Leo...
- Nic nie mów kochanie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś cała...
- Musimy porozmawiać.
- Wiem - odparł troskliwie. - Myślę, że wychowamy nasze maleństwo - uśmiechnął się do mnie.
- Ale... Nie chciałeś go zaakceptować.
- Teraz wiem, że dojrzałem na potomka - pocałował mnie w policzek. - Jesteś, jesteście dla mnie najważniejsi.
- A media?
- Mam rozwiązanie, żeby nie było skandalu.






















Przepraszam was, za ten BEZNADZIEJNY rozdział :( W ogóle nie miałam weny ani nic... Chyba szkoła za bardzo mnie przemęczyła :) Zgadujcie, jakie to rozwiązanie :)











niedziela, 31 sierpnia 2014

Nominacja do Liebster Blog Award

Bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy wierzą w moje zdolności xD Cieszę się, że z ogromną chęcią czytacie to wszystko co mi w głowie siedzi :)
W ogóle nie spodziewałam się, że moje blogi mogą odnieść "sukces", czyli podobać się innym :)
Dostałam nominację do Liebster Blog Award od my life is football, football forever za co bardzo dziękuję. Jest to ważna nagroda dla osób nowych w tej "dziedzinie" chociaż dalej uważam, że na nią nie zasłużyłam :D
Dla tych, którzy nie wiedzą za wiele o tejże nominacji :)
 

  • Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera za ''dobrze wykonywaną robotę''.:*
 Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje im możliwość ich rozpowszechnienia.


  • Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na jedenaście pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. 

  • Następnie ty nominujesz jedenaście osób, informujesz ich o tym, oaz zadajesz im jedenaście pytań.  
  • Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.
     
Pytania od my life is football, football forever ( na asku znana jako: @blaugranaFcBarcelona )

1. Dlaczego zaczęłaś pisać?
Pisać zaczęłam, gdy w głowie miałam za dużo myśli. Wszelkie przeżycia, marzenia zaczęłam łączyć i tak powstają moje blogi :)

2.Jakie blogi czytasz z wielką chęcią?
Czytam przede wszystkim blogi piłkarskie, które mają ciekawą fabułę :) Zdarza się również czytać blogi anglojęzyczne :)

3.Ulubione kolory?
Bardzo lubię kolor niebieski i czerwony, ale również zielony i czarny :)

4.Ulubiona drużyna w piłce nożnej?
 Zdecydowanie FC Barcelona :)

5.Ulubione filmy?
Uwielbiam thrillery, filmy gdzie wszystko okazuje się na końcu, bądź musimy sami wymyślić sobie końcówkę :D Ale chętnie oglądam komedie czy filmy fantasy :)

6.Co sądzisz o reprezentacji Brazylii? 
Reprezentacja Brazylii to jedna z najwspanialszych drużyn :) Uwielbiam ich styl oraz walkę do końca :)

7.Najładniejsze imię?
Każde imię jest piękne na swój sposób :) Niektóre mniej lub bardziej nam się podobają, kojarzą z kimś :) Ja z żeńskich bardzo lubię: Marta, Aleksandra i Klara. Z męskich: Patryk, Jakub, Oskar, Wojtek i Łukasz.

8.Najlepsza książka jaką czytałaś?
Zdecydowanie Wampiry z Morganville :) Jeżeli ktoś lubi fantasy połączone z miłością - gorąco polecam :)

9.Masz zwierzaka? 
Teraz mam już tylko rybki, papugę Filipa i psa Cezarka :)

10.Jesteś szczera/y?
Czasami aż za bardzo xD Ale liczę, że kiedyś wyjdzie mi to na dobre :)

11.Ukochana piosenka, z którą nie możesz się rozstać?
Mam dużo piosenek, bez których nie potrafię żyć :D Podam piosenkarzy, bo zazwyczaj wszystkie ich piosenki są rewelacyjne :)
1. Marta Bijan
2. Miley Cyrus
3. Bruno Mars
4. Ewa Farna

Nominuję do tej wyjątkowej nagrody:
1. http://trust-true-love.blogspot.com/
2. http://perrospuedetodo.blogspot.com/#_=_
3. http://di-algo-que-me.blogspot.com/
4. http://aixi-que-sera-millor.blogspot.com/#_=_



Pytania do nominowanych:
1. Ulubione blogi?
2. Jakiego rodzaju blogi czytasz?
3. Masz jakieś hobby?
4. Ulubione książki?
5. Ulubiony klub piłkarski?
6. Wolisz jak w blogu jest dużo dialogów czy opisów?
7. Ulubiona potrawa?
8. Piosenka, która kojarzy ci się z wakacjami?
9. Ulubiona piosenka?
10. Twoje wady?
11. Twoje zalety?

Jeszcze raz dziękuję... Nawet nie wiecie, jak się cieszę z tej nominacji :)

sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział 11

              Weszliśmy do szpitala nieco poddenerwowani. Z daleka zobaczyłam lekarza mojego męża. Podbiegłam do niego i lekko zdyszana zapytałam co się stało. Nic nie odpowiedział. W oczach pojawiły mi się łzy.
- Proszę za mną - jedyne zdanie jakie wypowiedział. Spojrzałam ze strachem w oczach na Leo. Podszedł do mnie i objął mnie.
- Przejdziemy przez to razem - wyszeptał mi do ucha. Skierowaliśmy się za lekarzem do sali, w której leżał Colin. Stanęłam przed drzwiami i wzięłam głęboki oddech. Przeszłam przez próg z zamkniętymi oczami... Usłyszałam aparaturę do EKG i co najwspanialsze... Bicie serca mojego męża. W tamtej chwili wiedziałam, że nie jest najgorzej. Otworzyłam oczy i skierowałam swój wzrok na łóżko. I wtedy zobaczyłam, że ktoś mi się przygląda. Po chwili zorientowałam się, że to Colin był w pełni przytomny. Na mój widok delikatnie uśmiechnął się... W sumie ja to samo zrobiłam. Ale nasze miny prawie równocześnie zrzedły, gdy spojrzeliśmy w bok. Koło mnie stał Lionel Messi, a obok łóżka mojego męża siedziała jakaś kobieta. Miała ciemne długie włosy i oczy w kolorze czekolady. Nie wiedziałam kim jest, ale domyśliłam się - Kelly. Spojrzałam na lekarza. Był uśmiechnięty w przeciwieństwie do naszej czwórki.
- Mam do pana pytanie - zaczęłam. - Po co pan do mnie dzwonił?
- Myślałem, że chce pani wiedzieć co się dzieje z mężem. Jego stał gwałtownie się poprawił.
- Ale widzi pan, że mój mąż ma już opiekę 24/dobę.
- Mir... - Colin próbował coś powiedzieć, ale jeszcze miał trudności z mową. - To nie tak jak myślisz - wyszeptał.
- Nie tak jak myślę?! Nie rozśmieszaj mnie człowieku.
- Jeśli mogę... - zaczęła Kelly.
- Nie, nie możesz - odparłam stanowczo. - Niech zgadnę. Wyjechałeś do Stanów dla tej szmaty? - poczułam rękę Leo na swoim ramieniu.
- Spokojnie - wyszeptał mi przy uchu. Trochę się rozluźniłam, a jego oddech na szyi przyprawił mnie o dreszcze.
- Mir uspokój się - powiedział Colin. Miał trochę silniejszy głos niż przedtem, ale dalej słaby.
- Ja mam się uspokoić?! Pojechałeś do swojej panienki.
- To nieprawda.
- To spójrz mi w oczy i to powiedz! - podniósł wzrok. Spojrzał mi prosto w oczy, ale nic nie powiedział. Serce mi pękło. Mimo, że byłam teraz z Leo, modliłam się w głębi duszy, żebym się myliła. Nie dane mi to było. Z bólem w czach po raz ostatni spojrzałam na męża. Przełknęłam ślinę i wzięłam oddech. - Nie chcę cię znać... Myślałam, że rozwiążemy to po przyjacielsku, ale zmieniłam zdanie - podeszłam do łóżka. Sięgnęłam po obrączkę i pewnym ruchem zdjęłam ją z palca. Ostatni rzut oka na nią i milion obrazów, wspomnień w mojej głowie. Wszystkie pamiętne sytuacje z Colinem wróciły do mnie jak bumerang. Ale na całe szczęście szybko otrząsnęłam się i położyłam ją na szafce przy łóżku. - To dla Kelly - uśmiechnęłam się szyderczo i odwróciłam się w stronę drzwi. Leo patrzył na mnie z podziwem, który tylko ja mogłam dostrzec. - Widzimy się w sądzie - powiedziałam na koniec. Chwyciłam Argentyńczyka w pasie i wyszliśmy. Jak się czułam? Byłam ogromnie dumna z siebie, że się nie rozkleiłam i nie próbowałam jakoś wytłumaczyć jego zachowania. Byliśmy przy wyjściu gdy usłyszałam głos lekarza.
- Panno Black! - odwróciłam się na pięcie.
- Czy coś jeszcze?
- Nie wie pani o najważniejszym.
- I chyba nie obchodzi mnie to - uśmiechnęłam się i skierowałam się do drzwi.
- Pani mąż nie będzie już chodził! - świat zwolnił, a ja poczułam się jakbym była nieźle naćpana. Odwróciłam się szybko i spojrzałam na lekarza. - Bardzo mi przykro...
- Jak to nie będzie chodził... Przecież wszystko miało być w porządku! - spojrzałam z niedowierzaniem na Leo. Był równie zdziwiony co ja.
- Niestety uraz okazał się bardziej skomplikowany niż nam się wydawało. Doszło również do uszkodzenia kręgosłupa. Pani mąż jest sparaliżowany od pasa w dół...
- Dziękuję za informację. Leo, chodźmy do domu - byłam w połowie drogi do samochodu. Po chwili piłkarz mnie dogonił i w milczeniu wsiedliśmy do auta. Spokojnie dojechaliśmy do domu, a ja nie zwracałam uwagi na nic. Chwiejnym krokiem podeszłam do barku i wyciągnęłam whisky. Nie trudziłam się ze szklanką. Otworzyłam butelkę i pociągnęłam wielkiego łyka alkoholu. Trochę się skrzywiłam, ale uwielbiałam whisky. Spojrzałam na Leo, który był zniesmaczony moim zachowaniem.
- Zabiorę małą do Andresa - powiedział. Przytaknęłam głową i włączyłam głośno muzykę. Argentyńczyk przeszedł obok mnie i poszedł po Suzie. Schowałam butelkę gdy wracali. Uśmiechnęłam się do córeczki i pomachałam jej. Gdy zamknęli drzwi ponownie zaczęłam sączyć chłodny alkohol. Wypiłam pół butelki i wrócił Leo. Byłam już lekko wstawiona. Posłałam mu buziaka, ale nic nie powiedział. Nic nie mówił. Tylko darł się. - Co ty sobie myślisz?! Co ty w ogóle robisz?!
- Nie widać? - uśmiechnęłam się do niego.
- Jak się zachowałaś w szpitalu?!
- Tak jak trzeba było. Zasłużył sobie palant.
- A alkohol? Przy dziecku?! - trochę się otrząsnęłam. Spojrzałam szeroko otwartymi oczami na Leo i podałam mu butelkę. Słowo "dziecko" sprawiło, że natychmiast wytrzeźwiałam.
- Masz rację... Przepraszam.
- Nic się nie stało... Ale nie możesz topić zmartwień w alkoholu - kiwnęłam głową. Podeszłam do niego i mocno wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Po poliku spłynęła mi łza. Leo podniósł mój podbródek i delikatnie złożył na moich ustach pocałunek.

                                                                  * 3 miesiące później *

- Leo, spóźnimy się! - krzyknęłam. Stałam już z Suzie w przedpokoju i czekałyśmy tylko na niego.
- Chyba muszę jakoś wyglądać, nie? - wydarł się z sypialni. Przewróciłyśmy z córką oczami. Kucnęłam obok niej i poprawiłam kołnierzyk.
- Nie musisz wchodzić na salę...
- Ale chcę mamo.
- Jesteś pewna swojej decyzji?
- Myślę, że tak - uśmiechnęła się do mnie i pocałowała w policzek.
- I jak wyglądam? - spytał Leo. Wyglądał jak zawsze niesamowicie.
- Może być - posłałam mu buziaka.
- To możemy jechać - chwycił mnie za rękę. Droga do sądu była krótka. Samochodem przejechaliśmy dystans od domu Leo po cel naszego wyjazdu w 10 minut. Powolnym krokiem weszliśmy do budynku. Suzie w środku, a ja z Argentyńczykiem po bokach. Z daleka wyglądaliśmy jak prawdziwa rodzina. I taką chcieliśmy niedługo zostać. Czekaliśmy w zniecierpliwieniu na Colina i jego narzeczoną. Byłam trochę poddenerwowana, ale Leo dodawał mi otuchy. Po 20 minutach pojawili się. Mój jeszcze mąż wjechał na wózku inwalidzkim... Teraz, gdy minęło trochę czasu, było mi go strasznie szkoda. Ale jego mina sprawiała, że wszelkie sentymenty nie wchodziły w grę. Chciał wywalczyć pełne prawa do Suzie i wyjechać. Głos mojego prawnika wołającego nas na rozprawę trochę mnie uspokoił. Weszliśmy na salę i zaczęło się. Krótki wstęp i każde z nas zaczęło składać zeznania. Ucieszyłam się, gdy córka powiedziała, że chce ze mną zostać. Na sali byli moi bliscy, przede wszystkim piłkarze Barcelony. Potwierdzili, że jestem najlepszą matką na świecie i to ja powinnam mieć pełne prawa rodzicielskie. Po 2 godzinach męczarni wyszliśmy zadowoleni.
- Panie Messi, moje nazwisko Cooper - zaśmiałam się i podałam mu rękę. Coś powiedział pod nosem, ale nie zrozumiałam go. Spojrzałam na córkę. - Suzie, jesteś dzielną dziewczynką - pocałowałam ją w czoło.  Nigdy nie wiedziałam, skąd bierze się jej odwaga i wytrwałość, ale podziwiałam ją za to. Z sali wyjechał Colin. Patrzył na mnie z obrzydzeniem. Potrzebowałam 8 lat małżeństwa, żeby zobaczyć, jaki naprawdę był.
- Nie myśl sobie, że to koniec! - syknął.
- Ja wiem, że to koniec.
- Będę się widywał z córką.
- Wiem i nie mam zamiaru psuć waszych relacji. Ale widzenia będą tu, w Barcelonie, a nie w Stanach - uśmiechnęłam się do niego. Wyjechał a ja odetchnęłam z ulgą. - To co, idziemy na lody?
- Ja chcę śmietankowe! - krzyknęła Suzie.
- A ja czekoladowe - zaśmiał się Leo. Pocałowałam go i poszliśmy do lodziarni. Wieczorem wróciliśmy do domu. Byłam strasznie zmęczona. Argentyńczyk usiadł obok mnie i zaczął całować. Odepchnęłam go od razu. - Co jest?!
- Nie mam ochoty... - stwierdziłam ponuro.
- Dobrze...
- Nie bądź zły...
- Nie jestem - chwyciłam jego twarz w swoje dłonie i pocałowałam namiętnie. Oblizał usta. - Dobra... Może trochę jestem - zaśmiał się. Pocałowałam go kolejny raz. Teraz tak naprawdę. Było mi strasznie gorąco, ręce Leo błądziły po całym moim ciele. Kiedy oderwałam się od niego dla zaczerpnięcia tchu, poczułam, że mam czerwone poliki. Uśmiechnęłam się do piłkarza.
- A teraz?
- Chyba nie jestem.
- To dobrze - ostatni pocałunek w policzek. Trochę straciłam humor na myśl o poważnej rozmowie, jaką chciałam z nim przeprowadzić.
- Czemu jesteś smutna?
- Musimy pogadać...










































Jak wrażenia po "11" ? Wiem wiem, cieszycie się, że w końcu jest po Colinie xD Planuję jeszcze z 3-5 rozdziałów i chcę zakończyć ten blog :) Mamy niestety koniec wakacji i mam nadzieję, że zrozumiecie gdy rozdziały będą rzadziej :) Oczywiście co najmniej 1 w tygodniu będzie :) Nie zanudzam, dziękuję, że przeczytaliście i proszę o komentarz, że jesteście :)

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 10

              Najcięższe zadanie miałam już za sobą. Porozmawiałam szczerze z Suzie. Było bardzo ciężko mówić córce, że jej ojciec może umrzeć albo zostać inwalidą. Ale była już duża. Zrozumiała wszystko i obiecała pomoc. Bałam się ją o nią poprosić, ale sama zaproponowała ją. Nie chciałam mieszać Leo do tego, wiedziałam jak reagował na Colina. Nienawidzili się, a widok Argentyńczyka, który niechętnie mi pomaga w ogóle nie mógł mieć miejsca przed moimi oczami. Nie mówiąc nic piłkarzowi, zabrałam Suzie i pojechałyśmy do szpitala. Robiłyśmy to od kilku dni, więc lekarze i personel znali nas. Codziennie przychodziłyśmy z nadzieją, że będziemy mogły zobaczyć męża/ojca wybudzonego. Mijały dni, ale jego stan się nie poprawiał. Weszłyśmy do jego sali. Była pusta. Żołądek miałam w gardle.
- Mamo, gdzie tatuś? - spytała. Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć. Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech.
- Możliwe, że przenieśli go na inny oddział, albo do innej sali... - byle nie do kostnicy, pomyślałam.
- Pani Black? - poczułam uścisk na ramieniu. Szybko odwróciłam się i zobaczyłam lekarza. Miał dziwną minę, taką... nic nie mówiącą.
- Gdzie jest mój mąż? - spytałam, bojąc się jego odpowiedzi.
- Spokojnie... - powiedział szybko widząc moją minę. - Pani mąż został przeniesiony - zaprowadził nas do nowej sali Colina. Otworzyłam drzwi. Nie był sam.
- Cześć Victor - uśmiechnęłam się i podałam mu rękę. Co drug dzień przychodził sprawdzić co z Colinem. Potrafił siedzieć godzinami w ciszy. Ja nie, ciągle musiałam coś robić, mówić, czymś się zajmować. W innym przypadku wariowałam.
- Witaj - uśmiechnął się. Podał rękę mi i Suzie.
- Czemu go przenieśli?
- Przebudził się - uśmiechnął się blado widząc moje zdziwienie. - Ale tylko na chwilę.
- Mówił coś? - usłyszeliśmy jakiś szept. Spojrzeliśmy w stronę łóżka. Colin próbował coś powiedzieć. Podeszliśmy do niego, przysunęłam się bliżej, żeby spróbować zrozumieć co mówi.
"Kelly... Kelly... Też cię kocham" - To było jak... Po prostu to było okropne. W oczach miałam łzy.
- Mirando? Może to nie tak?
- Victor... Nie pocieszaj mnie. Wszystko sb wyjaśnimy jak się przebudzi.
- Dobrze. Ja już pójdę - położył swoją dłoń na moim ramieniu i wyszedł. Spojrzałam na Suzie. Strach bił od niej na kilka kilometrów. Bała się podejść do ojca. Bała się spojrzeć na niego. Zawołałam ją do siebie, niechętnie przyszła.
- Co się stało? Czemu się boisz?
- Boję się, że tata umrze...
- Spokojnie, nie umrze. Słyszałaś Victora. Przebudził się już raz.
- A jeżeli tego po raz drugi nie zrobi? - też była taka możliwość, ale nie dopuszczałam jej do siebie.
- Kochanie, wszystko będzie dobrze - pocałowałam ją w czoło. Posiedziałyśmy jeszcze chwilę i wróciłyśmy do domu. Leo był jeszcze na treningu, więc miałyśmy cały dom dla siebie. Ugotowałam obiad i pomogłam Suzie w lekcjach. - A tak w ogóle, jak na hiszpańskim? - spytałam, gdy sięgnęła po zeszyt z tego języka.
- Wszystko już dobrze.
- Na pewno?
- Tak tak. Czy ty zostawisz tatusia?
- Dlaczego tak myślisz?
- Pani Isabel mówiła, że... Że teraz Leo będzie moim tatusiem...
- Suzie... Leo nigdy nie będzie twoim prawdziwym ojcem. A jeżeli mówimy o rozstaniu... To bardziej twój tata będzie tego chciał... - westchnęłam. - Poćwiczymy coś? Co masz jeszcze zadane?
- Angielski i matematyka.
- Matematyka? - spytałam unosząc brew. Kiwnęła głową i zaczęłyśmy odrabiać niby najgorszy przedmiot, a mój ulubiony. Zawsze lubiłam matematykę, dlatego poszłam na studia o tym kierunku. Ale szybko się ocknęłam, że nie chcę do końca życia siedzieć w szkole i sprawdzać sprawdziany. Potem narzekanie jaka ta matematyka zła i trudna... Muszę przyznać, że jak na 1 klasę, to materiał był trudny. Mnożenie i dzielenie... WOW! Sama miałam to dopiero w 3 klasie. Ciekawe co będzie, gdy Suzie pójdzie do gimnazjum.
- Mamo? - usłyszałam jej cieniutki głosik. - O czym tak myślisz? - ocknęłam się z transu matematycznego i uśmiechnęłam się do niej.
- O matematyce - zaśmiałam się.
- O Boże... Może dajmy sobie spokój? - pocałowała mnie w policzek i zabrała zeszyty. Po chwili wybiegła na dwór do znajomych. A ja miałam święty spokój. To znaczy... Moje ciało miało święty spokój. Bo dusza, rozum i serce miało pełno problemów. Po pierwsze: Colin. Czy wybudzi się i wyzdrowieje? Po drugie: Colin. Czy będzie chciał rozwodu? Ba. Na pewno tylko jak wyjdzie ze szpitala, złoży papiery rozwodowe. Po trzecie: Colin. Kim jest ta Kelly? Nie żebym była zazdrosna czy coś... A po czwarte: Leo. Miałam mu wiele do powiedzenia, ale nie miałam czasu. A właściwie chęci. Gdyby nie strach, powiedziałabym mu od razu wszystko. O wilku mowa. Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku i otwieranie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam Argentyńczyka całego mokrego. Spojrzałam na niego pytająco.
- Ice Bucket Challenge - odpowiedział trzęsąc się. Poszłam szybko do łazienki po ręczniki. Pocałował mnie w policzek w ramach podziękowania. Zaparzyłam kawę i usiadłam z powrotem na kanapie - Jest Suzie?
- Nie ma.
- To nawet lepiej - zaśmiał się i zaczął tańczyć przede mną. Kręcił biodrami w rytm nuconej piosenki zdejmując przy tym przemoczoną koszulkę. Rzucił ją za siebie i zajął się spodniami. Spojrzał na mnie łobuzersko. Widział błysk w moich oczach i wielką chęć na niego, ale nie potrafiłam tego zrobić. Podszedł do mnie w samych bokserkach i zacząć całować. Odepchnęłam go, gdy zaczęłam odlatywać. - Co jest?
- Czy ty musisz o jednym myśleć?! - krzyknęłam pod wpływem emocji. Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić. - Przepraszam.
- To, że twój były mąż jest w szpitalu, nie znaczy, że musimy być niewiniątkami.
- Po pierwsze, mój obecny mąż, po drugie nie potrafię tak zapomnieć się Leo... Wiesz doskonale, że Colin jest dla mnie ważny - odsunął się ode mnie i poszedł w stronę kuchni. Przewróciłam oczami i pobiegłam za nim. Przytuliłam się do jego pleców. - Przepraszam... Po rozwodzie, wszystko ci wynagrodzę.
- Tyle mamy czekać?!
- W sumie masz rację... To chociaż zaczekajmy, póki Colin nie wyjdzie ze szpitala, dobrze? - udawał, że się zastanawiał. - Oj proszę...
- No dobra... Tak w ogóle, mam genialny pomysł - powiedział zadowolony. Wziął kawę i poszedł do salonu. - Przeprowadzacie się do mnie - wyszczerzył się.
- Słucham?! - zakrztusiłam się gorącą kawą. Poparzyłam sobie usta i przełyk.
- Ty i Suzie zamieszkacie u mnie.
- A ten dom?
- Zostawisz dla Colina.
- On pojedzie pewnie do swojej laluni - powiedziałam cicho.
- Do kogo?
- Do nowej dziewczyny! - krzyknęłam.
- Jesteś zazdrosna - zaśmiał się.
- Nie jestem...
- Teraz wiesz, jak on się czuł przez ostatnie miesiące.
- Musisz mnie bardziej dołować?
- Oj przepraaaszaaam - pocałował mnie namiętnie. Pogładził mnie po policzku. - Może już wcześniej się domyślał, albo to on pierwszy zaczął - uśmiechnął się Leo.
- Prędzej to drugie... Ale kim ona może być?!
- Może jakaś koleżanka z pracy?
- Czuję, że będzie walka - westchnęłam.
- Jaka walka?
- O Suzie...
- Dlaczego tak myślisz?
- Zdradziłam go, on będzie chciał zapewne wyjechać i zabrać dziecko. A ja tego nie przeżyję Leo - powiedziałam ze łzami w oczach.
- Spokojnie. Poradzimy sobie - pocałował mnie w czoło. Siedzieliśmy wtuleni w siebie. - Może to nieodpowiedni moment, ale dostałaś nominację - zaśmiał się.
- O nie... Od kogo?
- Enrique, Pique, Alves i Suarez - wyszczerzył się.
- Zabiję ich wszystkich.
- Od kogo zaczniemy?
- Suarez, i tak jeszcze nie pogra, więc możemy mu coś zrobić - zaśmiałam się.
- Widzę, że humor ci wrócił - pogładził mnie po policzku.
- Przy tobie zawsze jest lepiej - spojrzałam mu prosto w oczy i przegryzłam wargę. Przełknął głośno ślinę. Długo nie wytrzymaliśmy. W jednej chwili prawie płakałam i bałam się o przyszłość, w drugiej byłam w objęciach najlepszego faceta na świecie. - Mieliśmy poczekać - zaśmiałam się, gdy Leo drżącymi rękami próbował rozpiąć moje spodnie.
- Mam to gdzieś - wyszczerzył się i wrócił do roboty. Nie zdążył nawet wziąć mnie na ręce, gdy rozległ się dźwięk telefonu. Piłkarz załamany rzucił się na łóżko i zaczął krzyczeć. Posłałam mu całusa i pobiegłam po telefon. Numer był mi nieznany, więc niepewnie odebrałam.
- Halo?
- Pani Black? - usłyszałam męski głos po drugiej stronie.
- Tak, a kto pyta?
- Przepraszam, z tej strony doktor Eric Adams.
- Aaa..  Czy coś się stało? - spytałam niepewnie. Leo przyglądał mi się próbując rozszyfrować moją minę.
- Proszę jak najszybciej przyjechać do szpitala.
- Ale... - koniec rozmowy. Spojrzałam lekko oszołomiona na Argentyńczyka.
- Co jest? - spytał.
- Nie wiem... Ale lekarz miał nieciekawy głos. Jedziemy do szpitala.




















Mamy jubileuszową 10 :) Cieszę się, że dalej czytacie ten blog :) I mam ogromną prośbę :D
Jesteś tu - daj komentarz :) Wyraź w nim swoje uwagi, opinię :) Każdy komentarz czytam i biorę do serca, więc są one ogromną motywacją dla mnie :)

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział 9

             Pisk opon, krzyk, ogromne zamieszanie... To zapamiętałam najlepiej z tamtego wydarzenia. Stałam na chodniku i patrzyłam prosto na bezwładnie lecące nad maską ciało Colina. Żołądek miałam w gardle. Potem odgłos łamiących się od upadku kości. A ja? Tylko stałam i nie mogłam się ruszyć. Spojrzałam na Leo. Jego mina była okropna. Kątek oka widziałam, że mój mąż oddycha. To było jak uderzenie w twarz. Nagle oprzytomniałam i pobiegłam do niego. Kierowca samochodu już stał przy nim. Rzut oka na Leo, dalej nic nie robił.
- No rusz się i zadzwoń po pogotowie! - krzyknęłam automatycznie ze łzami w oczach. Spojrzałam na zmasakrowane ciało męża. Dotknęłam delikatnie jego policzka i łzy same spłynęły mi po poliku. A potem najgorsza rzecz jaka mogła się wydarzyć. Miejsce, gdzie do tej pory stał Leo zajęła Suzie. Patrzyła na swojego ojca ze strachem w oczach. Całe szczęście Argentyńczyk odciągnął małą, żeby nie widziała tego. Po chwili przyjechała karetka i jakoś szybko to minęło. Bezpiecznie przenieśli Colina do pojazdu, powypytywali co się stało i pojechali do szpitala. Leo zabrał Suzie do Andresa, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Zachował zimną krew i zajął się moją córką. Kiedy karetka zniknęła za zakrętem zobaczyłam mężczyznę siedzącego na krawężniku z głową schowaną w dłoniach. Usiadłam obok niego ścierając łzy.
- Tak mi przykro... - wyszlochał. - Ja nie chciałem... Jechałem wolno przecież.
- Rozumiem pana.
- Ja nie chciałem... On tak nagle wyskoczył na ulicę, a ja od razu zacząłem hamować...
- Już spokojnie. On żyje - sama w to nie mogłam uwierzyć, ale Colin przeżył to zderzenie.
- Matko boska... Przecież ja pójdę do więzienia, a nie mogę... Mam trójkę dzieci do wychowania - szlochał.
- Niech się pan uspokoi, wstawię się za panem i nie pójdzie pan do więzienia - spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami, teraz czerwonymi od płaczu. Gdyby nie ta sytuacja, gdybym była samotna, stwierdziłabym, że mężczyzna to niezłe ciacho i na pewno próbowałabym nawiązać z nim znajomość. Ale nie było czasu teraz na to.
- Zawiozę panią do szpitala...
- Dobrze.
Pojechaliśmy do szpitala, który wskazał nam ratownik z karetki. Przestraszony kierowca jechał bardzo wolno, bał się powtórki sprzed godziny. Ale nie miałam mu tego za złe. Rozumiałam co teraz czuje. Kilka minut później byliśmy na miejscu. Szybko wysiedliśmy z samochodu i poszliśmy do szpitala. Wysłałam Leo SMSa, że jestem u Colina. Mężczyzna poszedł usiąść, a ja podeszłam do recepcji.
- Szukam męża... - zaczęłam niepewnie. Kobieta za ladą spojrzała na mnie i przewróciła oczami.
- Nazwisko?
- Black. Colin Black. Przywieźli go z wypadku.
- Tak, widzę.
- Co z nim?
- Jest na chirurgii, zaraz będzie miał operację - zrobiło mi się słabo, poszłam usiąść koło kierowcy.
- I jak? - spytał.
- Właśnie ma operację...
- Może to nieodpowiedni moment, ale jestem Victor - podał mi rękę.
- Miranda - odpowiedziałam na jego gest i próbowałam uśmiechnąć się. Po godzinie przyjechał Leo. Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Pocałował mnie w głowę.
- Będzie dobrze.
- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że nas nakrył. To koniec...
- Ale czy tego nie chcieliśmy? - wyciągnął mnie na długość ramion i spojrzał mi w oczy. - Przecież chciałaś zakończyć to małżeństwo.
- Ale nie tak...
- Wiem... - drzwi od sali operacyjnej otworzyły się i wyszedł przez nie zmęczony lekarz.
- Pani... - spojrzał na jakiś dokument. - Pani Black? - podeszłam do niego zdenerwowana. Leo szedł za mną, Victor jako ostatni w rzędzie.
- Co z moim mężem? - spytałam przerażona.
- No niestety nie mam dobrych wiadomości. Wypadek był bardzo poważny i pani mąż ma złamany kręgosłup - cios w samo serce. - Oprócz tego nogi i kilka żeber - Przełknęłam gule w gardle.
- Czy... - odchrząknęłam. - Czy on będzie chodził? Czy w ogóle będzie normalnie żył?
- Nie mogę tego obiecać niestety. Możliwe, że pani mąż będzie jeździł na wózku inwalidzkim. Jeżeli wybudzi się ze śpiączki.
- Jakiej śpiączki?!
- Podczas zderzenia doszło do uszkodzenia tworu siatkowatego. Pacjent powinien się wybudzić, ale naprawdę nie mogę tego obiecać.
- Dziękujemy - odparł Leo. Ja nie byłam w stanie nic powiedzieć, nawet ruszyć się. Dopiero silne ramiona Leo zmusiły mnie do ruchu. Poszłam nieprzytomna za nim. Zauważyłam tylko policję wchodzącą do budynku. Podeszłam do jednego z nich i opowiedziałam w jak największym skrócie to co się wydarzyło i poprosiłam o uniewinnienie Victora. Dobrze, że Suzie tutaj nie ma, nie uspokoiłabym jej. Właśnie, Suzie..
- Gdzie jest mała? - spytałam Leo.
- U Andresa, nie pamiętasz?
- Pytała o Colina? - patrzyłam nieprzytomnym wzrokiem przed siebie.
- Powiedziałem, że miał wypadek i jest w szpitalu, ale od razu dopowiedziałem, że niedługo wyjdzie - spojrzałam na niego i przyciągnęłam do siebie. Pocałowałam go.
- Dziękuję - powiedziałam przez łzy.
- Za co?
- Za to, że jesteś teraz ze mną... Będę musiała zaopiekować się Colinem... Chyba nie powinniśmy... Nie powinniśmy być teraz razem. Musimy odpocząć. Moje częste kontakty z mężem popsują naszą relację... - zatrzymał się i spojrzał na mnie zszokowany.
- Ty chyba sobie żartujesz! - krzyknął. - Nie zostawię cię teraz. Nigdy cię nie zostawię. Kocham cię i pomogę ci z mężem.
- Nie chcę, żebyś robił coś, wbrew woli.
- Nie będę... To przeze mnie Colin tu jest i nie chcę mieć na sumieniu, że mu nie pomagałem - pocałowałam go w obojczyk i rozluźnił się trochę.
- Chodź do domu... Odbierzemy Suzie i odpoczniemy, bo czekają nas ciężkie chwile - westchnęłam i wyszliśmy ze szpitala.


























Ha, i przyznać się, kto myślał, że to właśnie tak się skończy? :) Przepraszam, że krótko, ale chcę trochę więcej rozdziałów napisać :) Ale obiecuję, że jubileuszowa "10" będzie długa :) I zauważyłam, że teraz pełno naszego Colina w jakiś reklamach w internecie xd

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 8

- Misiu, pora wstawać - usłyszałam głos Leo.
- Jeszcze minutkę... - nawet nie otworzyłam oczu. Pragnęłam tylko jednej rzeczy w tym momencie - snu.
- Ok, ale ja nie odpowiadam za to, że spóźnisz się do pracy - zaśmiał się i poszedł do łazienki. Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na zegarek: 7:27. Szybko oprzytomniałam i wstałam z łóżka. Po drodze uderzyłam się w stół, ale to mnie nie zatrzymało.
-LEO! - krzyknęłam przez zęby i pobiegłam do kuchni coś zjeść. Słyszałam tylko jego śmiech. Z kanapką w ustach poszłam obudzić Suzie, która o dziwo już była na nogach. - Ty już wstałaś? - spytałam w totalnym szoku.
- Mamo, od pół godziny nie śpię. Leo mnie obudził.
- A no tak... Spakowana?
- Jak zawsze.
- Dobra, w kuchni masz śniadanie - Argentyńczyk wyszedł z łazienki. Zmroziłam go wzrokiem i szepnęłam do ucha: "Celibat miesięczny". Na początku się śmiał, ale po chwili dotarło do niego, że nie żartuję. Wbiegłam do łazienki i w tempie błyskawicznym wyszykowałam się do wyjścia. Wzięłam z przedpokoju torbę i już chciałam wyjść, ale ani Leo ani Suzie nie czekali. Obróciłam się za siebie, ale nie było ich. Przeszłam przez salon, łazienkę, pokoje, znalazłam ich. Byli w kuchni i obmyślali jakiś plan. Zauważyli mnie i szybko zaprzestali rozmowy.
- Co wy kombinujecie?
- Nic mamo - odpowiedziała rozbawiona Suzie. Spojrzałam na Leo ale pokazał tylko zamykane usta na kluczyk. Westchnęłam głośno.
- Idziecie z buta, czy wolicie samochodem?
- Samochodem - odparli chórem.
- W takim razie wychodzimy - Leo puścił oczko do Suzie i dumnym krokiem gęsiego wyszli z domu. Dzisiaj dzień był bez korków na ulicy, więc Leo nie miał powodów do złości. Jechał inną drogą niż zwykle, zdziwiło mnie to.
- Leo, szkoła jest w przeciwną stronę.
- Ale Suzie dzisiaj nie idzie do szkoły.
- Słucham?! - spojrzałam na niego wściekła.
- Obiecałem jej, że pozna zespół, a niedługo mamy wyjazdowy mecz w Madrycie i nie będzie mnie kilka dni.
- Podjąłeś decyzję za mnie!
- Uspokój się, proszę... - siedziałam w fotelu zwrócona w stronę szyby. Nie chciałam patrzeć na Leo ani z nim rozmawiać... W tamtym momencie nie chciałam go znać! A przecież tak bardzo go kochałam... Ale podważył moje zdanie. Ba, nawet mnie o nie nie zapytał. Kilka minut później byliśmy na miejscu. Szybko wysiadłam z auta i skierowałam się do przychodni. Leo chwycił mnie za łokieć. - Luis chce się z tobą widzieć.
- A po co?
- Mnie się pytasz? Powiedział, że mam ciebie do niego zawołać i tyle - No pięknie. Też był wkurzony sytuacją sprzed paru chwil. Poszłam do biura Luisa, Leo z Suzie poszli na stadion. Niepewnym krokiem podeszłam do drzwi i zapukałam.
- Szef mnie wzywał? -spytałam całkiem poważnie.
- Musimy pogadać... Nie jest dobrze.
- Co to znaczy?
- Pod twoim okiem Gerardowi stało się coś i zarząd chce, żebym cię zwolnił. To znaczy... Podał haka na ciebie.
- Ale... To niemożliwe...
- Chodź przejdziemy się... - poszliśmy na stadion. Opowiadał mi o wszystkim, a ja miałam łzy w oczach. Nie wiedziałam, co zrobię bez pracy. Przystanęliśmy na środku stadionu. Podszedł do mnie i mnie przytulił. Pokazał mi, że mam w nim wsparcie. - Będzie dobrze - uśmiechnął się do mnie.
Odwróciłam się i... Zobaczyłam całą drużynę na czele z Suzie i Leo. Śmiali się, ale nie wiedziałam z czego.
- Sto lat, sto lat... - zaczęli śpiewać i łzy same popłynęły mi po polikach. Spojrzałam zszokowana na Luisa. Cały był czerwony ze śmiechu. Uderzyłam go w klatkę piersiową i poszliśmy do chłopaków. Na śmierć zapomniałam o swoich urodzinach...
- Wszystkiego najlepszego Mir - piłkarze podchodzili do mnie i składali życzenia.
- Ja nie obchodzę urodzin - zaśmiałam się. - Wtedy wiem, że się starzeję... Całe szczęście jesteście bez prezentów, bo inaczej zabiłabym was.
- Dla mnie zawsze będziesz młoda i piękna - szepnął mi do ucha Leo. Zaraz po tym były gwizdy, ale Argentyńczyk uspokoił swoich kolegów. - Jeżeli jesteśmy już przy prezentach... - Spojrzałam na piłkarzy, którzy odsłonili stół z tortem i czymś leżącym obok. Podeszłam bliżej i oniemiałam.
- Mir - zaczął Luis. - Razem z zarządem pragniemy podpisać z tobą pięcioletni kontrakt - uśmiechnął się. - Zrobiłaś dla nas tyle, że trzeba cię nagrodzić. Oczywiście mówimy też o premii - podeszłam do niego i podziękowałam. Zjedliśmy tort, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, jak starzy przyjaciele. Kilka godzin później rozeszliśmy się do domów. Siedziałam zmęczona w fotelu i słuchałam muzyki. Suzie siedziała u siebie w pokoju i grała na komputerze, Leo gdzieś wyszedł. Prawie zasnęłam, ale obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Obróciłam się i spojrzałam śpiącymi oczami na drzwi. Argentyńczyk wrócił skądś, ale nie był zadowolony. W ręce trzymał gazetę.
- Co się stało? - spytałam. Nie odpowiedział, tylko rzucił w moją stronę MD. Już na pierwszej stronie poznałam powód, dlaczego Leo był wściekły. W oczy rzucał się napis: "Lionel Messi w końcu znalazł ukochaną?" Na zdjęciu staliśmy razem i patrzyliśmy sobie w oczy. Zdjęcie wykonane pewnie gdy byliśmy gdzieś przy Camp Nou. Podeszłam do Leo i pocałowałam w obojczyk. Trochę się rozluźnił. - Poradzimy sobie jakoś z tym...
- Nie chodzi o to. Ja po prostu wiem, czyja to sprawka.
- Isabel? - kiwnął głową. - Ale dlaczego?
- Z zemsty. Domyśliła się, że coś między nami jest i teraz to chce zniszczyć... - Pocałowałam go. Objął mnie w talii i przytulił. Pocałował w czoło i odsunął się. - Poczekaj chwilę - zniknął za rogiem. Po chwili pojawił się z jakąś paczką. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Wiesz, że nie lubię prezentów...
- Ten ci się spodoba - uśmiechnął się i podał mi paczkę. - To ode mnie i Suzie - otworzyłam opakowanie i uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Rzuciłam paczkę w kąt i trzymałam teraz koszulkę FC Barcelony z napisem Messi na plecach. - Żeby wszyscy niedługo wiedzieli, że jesteś moja - pocałował mnie w policzek. - A tu... - wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. - Coś tylko ode mnie - podał mi je, a ja jak głupia wpatrywałam się w nie, tak jakbym miała rentgen w oczach.
Wzięłam głęboki oddech i rozpakowałam tajemnicze pudełko. A w środku...
- Jest piękny Leo... - do rąk wzięłam piękny naszyjnik z czerwonymi rubinami. - Ale nie mogę go przyjąć...
- Nie możesz, to racja. Ty musisz go przyjąć.
- Nie Leo... Na pewno kosztował fortunę...
- Mnie stać na prezenty dla ukochanej, spokojnie - uśmiechnął się. Podszedł do mnie i wziął naszyjnik. Obszedł mnie i zabrał włosy z szyi. Przy okazji złożył na niej pocałunek, przymknęłam oczy i zadrżałam. Po chwili poczułam ciężar. Otworzyłam oczy i podeszłam do lustra. - Pięknie wyglądasz - wymruczał mi do ucha. Złapał mnie w talii i podniósł. Spojrzał mi prosto w oczy. Wyglądał bardzo poważnie. - Jesteś dla mnie wszystkim - Zaniósł mnie do sypialni i zaczął rozbierać. Zawisł nade mną i spojrzał dzikimi oczami na mnie. Jego słowa ciągle obijały mi się po głowie. Byłam w samej bieliźnie, tak jak Leo gdy nagle... ktoś otworzył drzwi. Nie była to Suzie, lecz Colin. Spojrzał na mnie ze wstrętem, obrzydzeniem i złością w oczach. Wyciągnął torbę z szafy i bez słowa zaczął się pakować.
- Colin... - zaczęłam, ale nie wiedziałam co mu powiedzieć. Spojrzałam na Leo, miał zadowoloną minę. W końcu doczekał się mojego rozstania z mężem. - Co ty tu robisz... Miałeś wrócić jutro...
- Chciałem zrobić ci niespodziankę... Ale ktoś inny chyba miał dla ciebie lepszy prezent - powiedział sarkastycznie. Ręce trzęsły mi się. Mąż spojrzał na Leo jakby chciał go zabić. Bo pewnie tak było, ale nie przyjmowałam tej wersji do siebie. Colin skierował się do wyjścia, ja szybko ubrałam się i pobiegłam za nim. - Nie chcę tak tego kończyć! - Leo spokojnie ubrał się, a ja wybiegłam z domu. Zdążyłam tylko krzyknąć. - COLIN!


















































Przeczytaliście 8 rozdział :) Mam nadzieję, że się podobał :) Przepraszam, że krótki, ale jakoś weny na niego nie miałam :/ Może następne będą lepsze :)

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 7

             Rano obudziłam się przy mężczyźnie mojego życia. Leo wyglądał cudownie kiedy spał. Powoli zsunęłam się z łóżka i poszłam zaparzyć kawę. Oparłam głowę o szafkę i zamknęłam oczy. Nie chciało mi się robić kompletnie nic. Poczułam, że ktoś chwyta mnie za talię. Przeszedł mnie ogromny dreszcz, od palców po czubek głowy. Potem delikatny pocałunek w szyję i kolejna fala przyjemności.
- Uciekłaś mi - szept, a właściwie mruczenie do ucha i kolana ugięły się pode mną. Leo podniecał mnie bardziej niż Colin przez całe życie. Nie było to efektem zdrady, lecz namiętności jaką mnie darzył. Wiedział, że oddam mu się cała gdy tylko będzie okazja.
- Wiem, kawę musiałam zrobić - pocałowałam go w policzek i wyszłam z kuchni.
- Co dzisiaj robimy? - poszedł posłusznie za mną do salonu. Usiadłam i podałam mu kubek z kawą.
- Ty idziesz na trening, ja do szkoły - westchnęłam.
- Nie pójdziesz sama.
- Dlaczego?
- Nie znasz hiszpańskiego, a nauczycielka na pewno będzie gadała tobie głupoty. Pójdę z tobą - wyszczerzył się do mnie.
- O nie nie... To nie jest dobry pomysł - spojrzał na mnie smutnymi oczami. - Zaraz zlecą się tłumy do ciebie i wyda się nasz romans.
- To będziemy uważać, a ja się przebiorę.
- No nie wiem... A trening?
- Przecież nic się nie stanie jak nie pójdę - uśmiechnął się do mnie.
- Obudzę Suzie i razem pojedziemy - przewróciłam oczami. Kiedy wstałam chwycił mnie za rękę i pociągnął w swoją stronę. Wylądowałam na nim. Spojrzał na mnie głodnymi oczami, wiedziałam co chciał zrobić. Starałam się wyrwać, ale był silniejszy. Złożył pocałunek na mojej szyi i schodził coraz niżej. Oderwałam jego głowę od mojego podbrzusza. Uśmiechnął się łobuzersko i puścił mnie. Na koniec szepnął tylko: "Dokończymy później". Poszłam do pokoju córki chwiejąc się i starając uspokoić oddech.
Droga do szkoły trochę nam zajęła, w Barcelonie były ogromne korki. Za kierownicą siedział Leo. Łokieć uparty miał o szybę, siedział cały poddenerwowany. Nie cierpiał korków, a tu staliśmy już godzinę. Dotknęłam jego kolana i puściłam oczko. Rozluźnił się trochę i spojrzał w odbicie Suzie w lusterku. Uśmiechnął się do niej.
- Niedługo będzie po wszystkim - mała mu nie odpowiedziała. - Wszystko wyjaśnimy sobie z nauczycielką i będziesz mogła błyszczeć swoją wiedzą - uśmiechnął się szeroko.
- Oby - westchnęła.
Po kolejnej godzinie byliśmy pod szkołą. Razem z córką weszłyśmy do środka, Leo w tym czasie parkował samochód. Chwilę szukałyśmy klasy i w końcu trafiłyśmy. Odesłałam córkę do koleżanek, chciałam sama wszystko załatwić. Zapukałam do drzwi i weszłam do środka. Widok nauczycielki mojej córki ogromnie zdziwił mnie. Spodziewałam się starej kobiety z lekką opalenizną, chrypiącym głosem, ale pomyliłam się. Przede mną stała piękna brunetka o długich nogach. Była wyższa ode mnie może o dwa centymetry, ale z daleka wyglądała na bardzo wysoką kobietę. Była typową hiszpanką. Ciemne oczy, ciemne włosy i karnacja dodawały jej jeszcze więcej punktów do oceny ogólnej.Podeszłam do niej, przełknęłam ślinę i wystawiłam rękę.
- Miranda Black - spojrzała na mnie i odwzajemniła uścisk ręki.
- Mama Susanny... Isabel Muniz. Miło mi poznać - uśmiechnęła się sztucznie. Moja pierwsza ocena? Zwykła siksa, szmata. Ale czasami pozory mylą.
- Mnie również. Chciałam z panią porozmawiać.
- Domyślam się. Suzie jest bardzo zdolną uczennicą.
- W takim razie skąd takie oceny z pani przedmiotu? - w tym momencie do sali wszedł Leo. Uśmiechnął się do mnie i spojrzał na nauczycielkę stojącą za mną. Widziałam konsternację w jego oczach. Nauczycielka była ideałem każdego faceta. Ale nie o to chodziło piłkarzowi.
- Leo - usłyszałam zadowolony głos kobiety.
- Cześć Is - Leo lekko się uśmiechnął i podszedł przywitać się, jak było widać, ze starą znajomą. - Mir, to jest Is, moja... koleżanka - zawahał się.
- Zdążyłam panią poznać Leo - chciałam chwycić go za rękę, ale w połowie drogi powstrzymałam się. Mieliśmy przecież udawać znajomych. Ale Isabel zauważyła to i uśmiech jej zrzedł.
- Is, co ci nie pasuje w Suzie?
- Twoja córka to jest?
- Nie, Mirandy.
- To po co tu przyszedłeś?
- Chciałem pomóc znajomej. Nie spodziewałem się ciebie... Myślałem, że wyjechałaś do Francji...
- I tak było, ale wróciłam. Kurcze, co za spotkanie - znowu uśmiechnęła się do Argentyńczyka.
- Czemu czepiasz się małej?
- Ja się nie czepiam, tylko ją uczę. Suzie jest bardzo zamknięta w sobie. Siedzi sama pod klasą, w ławce...
- A dziwi się pani?! - krzyknęłam. Leo poklepał mnie po ramieniu, żebym wyluzowała. Wzięłam głęboki oddech i uspokoiłam się. - Mieszkamy tu raptem trzy miesiące. Moja córka jest jeszcze mała, ciężko jej było z przeprowadzką.
- To po co w ogóle się przeprowadzaliście? - spytała pewnym tonem. Jednak nie myliłam się. To zwykła szmata.
- Is, odpuść. I Mirandzie i Suzie.
- Jaki stanowczy. Szkoda, że taki nie byłeś cztery lata temu - posłała mu ostre spojrzenie. Będziemy mieli długą pogawędkę, pomyślałam.
- Isabel, proszę. Co ci ona przeszkadza? Mała jest bardzo zdolna!
- Aż za bardzo - powiedziała cicho. - Dobra, ale nie zamierzam jej dawać mniejszego materiału z powodu nieznajomości języka. Ma sobie radzić.
- Dziękuję - powiedziałam i skierowałam się w stronę drzwi.
- Leo... - powiedziała nauczycielka. - Mogę cię na chwilę prosić? - Dał mi kluczyki i poszłam z Suzie do samochodu.

                                                                       * Leo *

- Co się stało? - spytałem przez zaciśnięte zęby. Chciałem wrócić do mojej ukochanej. Nie miałem ochoty wracać do przeszłości.
- Nowa panienka?
- Wal się, nie twoja sprawa!
- Jaki niegrzeczny... A cztery lata byłeś taki posłuszny jak piesek - zaśmiała się. - Zmuszałam cię do wszystkiego, a ty tylko kiwałeś głową. Nawet postawić się nie umiałeś!
- Spasuj, bo będzie zaraz naprawdę z tobą źle...
- Wiedziałeś, że sypiam z kimś innym, ale nie miałeś odwagi mnie zostawić - szyderczo uśmiechnęła się. No cóż... taka była prawda. Za bardzo byłem w niej zakochany, by powiedzieć "dość". - Nawet nie wiesz, jaki jesteś słaby w łóżku... Poza tym byłeś taki nudny tą swoją miłością... Ty myślałeś, że to na serio? - nie odpowiedziałem, tylko zacisnąłem pięści. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale nie odważyłem się. Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z klasy. Usłyszałem za sobą: "jeszcze się spotkamy". Szedłem szybkim krokiem w stronę samochodu. Dziewczyny już tam były. Wszedłem do samochodu i wziąłem głęboki oddech. Mir spojrzała na mnie swoimi pięknymi ciemnymi oczami, ale nie chciałem teraz jej tego tłumaczyć. Potrzebowałem czasu. Uśmiechnąłem się tylko do niej i pojechaliśmy do jej domu.

                                                                     * Miranda *

Poprosiłam Suzie, żeby poszła gdzieś z koleżankami, chciałam zostać z Leo. Mieliśmy w inny sposób spędzić popołudnie, ale nie było wyjścia i musieliśmy porozmawiać o tym, co zaszło w szkole. Leo cały czas chodził roztrzęsiony. Poszedł po czwarty kubek kawy, ale wygoniłam go z kuchni.
- Nie możesz tyle kawy pić...
- Jak się denerwuję, to piję.
- Masz mi wszystko opowiedzieć - usiadł obok mnie i dotknął mojego kolana.
- Wolę inaczej spędzić wolny czas... - odepchnęłam go i zmroziłam wzrokiem.
- Mów. Wszystko.
- Jak się domyślasz, Is to moja była...
- To wiem, ale co było cztery lata temu?
- Byliśmy szczęśliwą parą... Przynajmniej ja tak myślałem. Na początku było bosko.
- A potem?
- Potem mnie zdradziła... Myślała, że nie wiem o tym... Już wtedy powinienem był ją zostawić, ale... za bardzo ją kochałem... Chciałem się z nią ożenić, mieć dzieci i takie tam... Dowiedziała się, że wiem o jej drugim życiu. Kiedy zauważyła, że żadnych kazań jej nie prawię, zaczęła zdradzać mnie częściej z coraz większą ilością osób.
- Jak zerwaliście?
- Nakryłem ją z jakimś facetem w moim łóżku. Powiedziała, że wyprowadza się z Lucasem bodajże do Paryża i tam będzie mieszkała. Przez jakiś czas czułem ból, ale Andres kazał mi o niej zapomnieć i pozbierać się...
- Udało mu się - uśmiechnęłam się lekko.
- Tak - odwzajemnił uśmiech. Przysunęłam się do niego i położyłam jego rękę z powrotem na moje kolano. Pojechał dłonią wyżej, a ja zaczęłam coraz szybciej oddychać. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i już nic nie było w stanie go powstrzymać. Zdjął koszulkę i rzucił za siebie. Przyciągnął mnie bliżej siebie i zaczął całować. Błądziłam dłońmi po jego klatce piersiowej. Uwielbiałam jego mięśnie, a on to wykorzystywał. Zdarł ze mnie koszulkę i szybkim ruchem zdjął jeansy. Spojrzał na moje ciało i oczy same zaczęły mu błyszczeć z podniecenia. Zdjął jednym ruchem spodnie i bokserki. Przytrzymał moje ręce i... zaczął. Jęczałam z rozkoszy, dopóki nie zacząć w swoją robotę wkładać dużo siły. Z każdym ruchem sprawiał mi coraz więcej bólu.
- Leo - wydyszałam. - Zwolnij...
Dostosował się do mojej prośby, kochaliśmy się w "normalnym" tempie. Jęczałam i wiłam się pod nim jak wariatka. Doprowadzał mnie do furii, ale w pozytywnym znaczeniu.
Spałam wtulona w mojego ukochanego. Decyzja podjęta. Będę musiała chyba wymyślić mowę pożegnalną, którą skieruję do... Colina. Tak... To z Leo chcę spędzić resztę życia. Te miesiące i wydarzenia uzmysłowiły mi, jaka byłam nieszczęśliwa z moim mężem.
























Oto 7 rozdział :) Dzięki za głosy w ankiecie :) Cieszę się, że chcecie, żebym dalej pisała :3 Taki krótki, ale myślę, że ciekawy rozdział :) I oto piosenka, dzięki której powstał, która dodała mi ogrooomnej weny :) Jako dusza muzyka xD Wolę wersję tylko instrumentalną :D
"Tango-Roxanne" Coś pięknego :) I oczywiście zapraszam na 8 :)

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 6

             Obudziłam się rano, wyspana jak nigdy. Suzie leżała wtulona we mnie. Spojrzałam na zegarek, była 6:38.
- Suzie, pora wstawać.
- Jeszcze pięć minut... - powiedziała zmęczonym głosem.
- Za pięć minut będziesz umyta... Suzie, spóźnisz się do szkoły.
Łaskawie wstała, choć widziałam po jej minie, że nie odezwie się do mnie przez cały dzień. Poszłam zrobić kanapki. Przy okazji odebrałam SMSa, którego dostałam wczoraj wieczorem od Enrique:
"Dzisiaj potrenujesz chłopaków, ja mam sprawę rodzinną. Dzięki Mir. Miłej zabawy i daj im popalić". Jak głupia uśmiechałam się do ekranu komórki. Byłam już w kuchni. Otworzyłam lodówkę i westchnęłam głośno. Znowu była prawie pusta. Wyciągnęłam dżem morelowy i truskawkowy. Dzisiaj śniadanie na słodko, pomyślałam. Mała przyszła po chwili i pochłonęła cztery kanapki. Uwielbiała dżemy. Kiedy ona jadła, ja poszłam się umyć. Dziesięć minut i byłam gotowa do wyjścia. Poszłam do salonu i spojrzałam na córkę, była bardzo przygnębiona.
- Masz dzisiaj hiszpański? - spytałam od razu. Kiwnęła głową. - Zadzwonię do Leo, jutro przyjdzie i pouczy cię - od razu poprawił jej się humor. Zeskoczyła z kanapy i poszła ubrać buty. Szkoła mieściła się 10 minut drogi od naszego domu. A kilka przecznic dalej znajdowało się Camp Nou - miejsce gdzie pracuję. Córka poszła do szkoły, ja na stadion. Dzisiaj miałam pomagać na treningu co mnie bardzo ucieszyło, uwielbiałam spędzać czas z piłkarzami, a nie sama w czterech ścianach. Ledwo co weszłam na CN, a już usłyszałam śmiechy chłopaków.
- Cześć Mir! - krzyknął Jordi Alba. Przybiegł uściskać mnie i zabrać do kolegów.
- Jordi, wolniej! - piłkarz biegł ze mną po całym stadionie. Zwolnił dzięki Bogu. Po chwili byliśmy na środku boiska. Stadion... No cóż, był piękny. Uśmiechnęłam się szeroko, bowiem zawsze chciałam go zobaczyć na żywo, a teraz nawet tutaj pracuję. Spojrzałam na piłkarzy.
- Hej - powiedział Dani Alves i pocałował mnie w policzek.
- Cześć chłopcy. Dzisiaj ja prowadzę wam trening - zaniemówili. Wszelkie pogaduszki skończyły się, a piłkarze wpatrywali się we mnie zdziwionym wzrokiem. - Luis nic wam nie mówił?
- Wspominał, że przyjdziesz na trening i tyle - powiedział Xavi. Kątem oka dostrzegłam Gerarda Pique stojącego z dala od kolegów.
- Dobra, najpierw trzy kółeczka wokół boiska - chłopcy zaczęli jęczeć, ale nie dałam się. - Andres, mogę cię prosić?
- Pewnie - uśmiechnął się. - Co jest? - poczekałam, aż gracze trochę odejdą.
- Co się dzieje z Pique?
- A co ma być?
- Nie udawaj, że nie widzisz tego, strasznie smutny jest - od razu posmutniałam i ja, jak zwykle, gdy mówiłam o czymś przygnębiającym.
- Mir... Pamiętasz duet Fabrique?
- Oczywiście.
- I już możliwe, że nigdy go nie będzie. A przynajmniej tutaj, w Barcelonie. Dla Gerarda Cesc jest jak brat, a ten go zdradził i odszedł. I jeszcze Carles...
- Pogadać z nim?
- Możesz spróbować - niepokoiła mnie jeszcze jedna sprawa.
- Gdzie Leo?
- Rano napisał mi, że go nie będzie.
- Coś więcej?
- Tylko tyle.
- Dzięki Andres - uśmiechnęłam się do niego. - Za pomoc, dla ciebie tylko jedno kółeczko - przewrócił oczami i pobiegł. Miałam kilka minut na przemyślenie treningu. Całe szczęście, przychodziłam czasami tu i widziałam co robili. Gdy wszyscy skończyli biegać zawołałam ich do siebie. - Nie będę nic nowego wymyślać, dlatego rozciągnijcie się teraz tak jak zawsze - Kolejna chwila spokoju i nagły krzyk bólu.
- Cholera - to Gerard zwijał się z bólu, nikt nie wiedział dlaczego. Podbiegłam do niego i ukucnęłam.
- Andres, poprowadź dalszą rozgrzewkę - posłusznie wykonał zadanie. - Co jest?
- Nic - warknął Geri.
- Czyli mogę sobie iść? - nie odpowiedział. - Na mnie nie będziesz gniewu wyładowywał, zrozumiano? - kiwnął głową. - I dobrze. A więc?
- Źle stanąłem i kostka mnie teraz boli.
- Pokaż - westchnęłam i zaczęłam przyglądać się nodze Gerarda. - Nie jest tak źle - powiedziałam lekko uśmiechając się.
- Czyli?
- Masz ode mnie gratisowy masaż i dzisiaj jesteś zwolniony z treningu - w końcu od długiego czasu na jego twarzy zagościł uśmiech. Zaczęłam opatrywać nogę, potem zawołałam chłopaków. - Zanieście go na trybuny, tam poczeka.
Andres skończył rozgrzewkę, więc moja kolej, pomyślałam. Najpierw nakazałam grę w "dziada", potem strzały na bramkę, a na końcu mecz. Spokojnie odeszłam zostawiając ich samych.
- Geri, co jest? - spytałam cicho siadając obok piłkarza.
- Tęsknię...
- Wiem... Ale to nie koniec świata. Musisz się ogarnąć. Ej! - uderzyłam go w ramię, żeby spojrzał na mnie. - Jesteś świetnym obrońcą, grasz w najlepszym klubie, ale możesz to stracić. Ta kontuzja nie była potrzebna, ale nie uważałeś. Żyjesz w innym świecie!
- Ale ja potrzebuję ich...
- Nie Gerardzie Pique! Potrzebujesz siebie samego, potrzebujesz odwagi, żeby stoczyć bój o pierwsze miejsce w składzie. Skup się i zapomnij o przeszłości. Wierzę w ciebie - przytuliłam go.
- Mir! - usłyszałam i uśmiechnęłam się po raz ostatni do piłkarza. Zeszłam na murawę i skierowałam się w stronę chłopaków.
- Co jest?
- Skończyliśmy - odparł zmęczony Andres.
- Miałam wam dać popalić... - uśmiechnęłam się - dlatego jeszcze trzy kółeczka i jesteście wolni - wyszczerzyłam się do nich. - Ja w takim razie idę już, a wy biegajcie. Pa.
Usłyszałam tylko kolejne jęknięcia. Z uśmiechem na twarzy wyszłam z Camp Nou. Kierując się do domu wyciągnęłam z kieszeni telefon i napisałam SMSa do Leo.
"Co się dzieje? Gdzie jesteś?" Po chwili dostałam odpowiedź.
"Wszystko OK, jestem w domu"
"Możesz jutro wpaść?"
"Oczywiście"
I to koniec rozmowy. Byłam już w domu i gotowałam obiad. Usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Spojrzałam na zegarek, nie była to godzina powrotu Suzie ze szkoły, dlatego zaniepokoiłam się. Moim oczom ukazał się Colin. Z mocno zmasakrowaną twarzą, kulejący.
- Co się stało?
- Nieważne - warknął.
- Bardzo ciekawe. Tylko powiedz mi, dlaczego kurwa własnego męża nie poznaje?
- Uspokój się, za tydzień ani śladu nie będzie.
- Z kim się biłeś?
- Z takim jednym z pracy - odparł przekonująco. Poszedł umyć się, a ja usiadłam w salonie i zaczęłam składać możliwe scenariusze. Colin pobił Leo, albo na odwrót. Dlatego Leo nie przyszedł na trening. W tym momencie przeszedł obok mnie Colin. Zatrzymałam go ręką i kazałam usiąść.
- Byłeś u Leo? - spytałam drżącym głosem. Ręce miałam mokre od potu, bałam się odpowiedzi.
- Nie byłem i mam coś ważnego do powiedzenia.
- No, słucham - zachęciłam go.
- Muszę wyjechać do Stanów.
- Jak to?
- Praca kochanie -westchnął. - Jeden z projektów został zaakceptowany z Los Angeles. Tydzień i będę z powrotem.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro.
Tydzień dla mnie i dla Leo. Wymarzony tydzień. Tydzień, od którego będzie zależała moja przyszłość.
Następnego dnia pożegnałam się z Colinem. Pocałował mnie po raz ostatni i poleciał. Szłam sobie ulicami Barcelony, gdy zadzwonił telefon.
- Halo?
- Hej skarbie - spojrzałam na wyświetlacz, numer mi nieznany.
- Leo?
- A no tak, mój zapasowy numer. Przyjdziesz?
- Zaraz Suzie wraca, ty przychodź do mnie - uwielbiałam droczyć się z nim.
- Godzina i jestem u ciebie.
A więc miałam godzinę, aby zrobić się na bóstwo, ugotować i posprzątać. Rzecz awykonalna. Ale ja uwielbiam robić żeby niemożliwe i uwinęłam się w 56 minut. Równo po godzinie usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam cicho do lustra i przyjrzałam się sobie. Fryzura, ciuchy, makijaż nawet OK. Drżącą ręką otworzyłam drzwi.
- Hej - nikt mi nie odpowiedział. Leo rzucił się na mnie i zaniósł na rękach na kanapę. - Spokojnie - zaśmiałam się kiedy próbował zdjąć mój sweter, ale ręce za bardzo mu drżały z podniecenia. - Mamy dwie godziny - zrobił mi malinkę na szyi, a ja go odrzuciłam od siebie. - Jak ja się córce i mężowi pokażę?
- A jak ja mam się pokazać? - zauważyłam dopiero ogromne sińce na szyi i twarzy Leo.
- Kto ci to zrobił?
- Nieważne.
- Bardzo ważne - chwyciłam go za podbródek sprawiając trochę bólu. - Nie mów tylko, że Colin.
- To nie on...
- To spójrz mi w oczy i to powiedz. Teraz! - podniósł wzrok, nic nie mówiąc. - Ja go zabije!
- Ode mnie mocniej dostał - wyszczerzył się Leo.
- Uderzyłeś go?!
- A miałem pozwolić, żeby mnie zabił?!
- Opowiedz jak to było.
- Siedziałem sobie spokojnie rano w domu, szykowałem się na trening. Nagle usłyszałem walenie do drzwi. Nie patrząc kto to jest, wpuściłem go do domu. I potem było gorzej.
- Colin?
- Tak... Wyzywał mnie, rzucił się na mnie, ale nie dałem mu się - wyszczerzył się ponownie i pokazał biceps.
- Mój biedny... - wymruczałam mu do ucha i pocałowałam w szyję. - Przepraszam za Colina - westchnęłam.
- Nie twoja wina, że facet jest szurnięty!
- Uważaj Leo - pogroziłam mu palcem. - To mój mąż.
- Jeszcze - pocałował mnie w czoło. - Więc na czym my to... - ponowił próbę zdjęcia mojego swetra. Tym razem poradził sobie bez problemu. Zostały tylko spodenki, które sama zdjęłam. W kilka sekund pozbył się swojego ubrania i już wrócił do całowania. Po krótkiej grze wstępnej zabrał się do działania.
- Leo... - wymruczałam. - Musimy się ubierać.
- Nie chcę... Jestem taki zmęczony...
- Najlepszy piłkarz, a kondycja słaba - zaśmiałam się. Podniósł się na łokciach i spojrzał na mnie spode łba.
- A kto mnie tak wymęczył?
- Nie wiem - cmoknęłam go w policzek i chwyciłam za rękę. - Wstajemy.
Szybko ubraliśmy się, potem siedzieliśmy wtuleni w siebie. Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Podniosłam się, ale Leo powstrzymał mnie. Podszedł do drzwi i uśmiechnął się.
- Cześć ma... - zaczęła Suzie i lekko zdziwiła się obecnością Argentyńczyka. Ale szok minął i pojawił się ogromny uśmiech. - Leeeoooo! - mała rzuciła mu się na szyję i wtuliła. Piłkarz przyszedł z moją córką do salonu i spojrzał na mnie dumny.
- Suzie? Możesz trochę poluźnić uścisk? - zaśmiał się. - Trochę ciężko mi się oddycha...
- Jejku przepraszam - szybko odkleiła się od Leo.
- Już wszystko ok - schylił się do niej i delikatnie pocałował w czoło. Mała przybiegła do mnie i dała mi buziaka. Gdy Suzie przebierała się, ja z piłkarzem szykowaliśmy stół do obiadu. Zjedliśmy śmiejąc się i dowcipkując jak wspaniała rodzina. - Gotowa na pierwszą lekcję?
- Tak - mała skakała z radości i była bardzo podekscytowana. Pobiegła do pokoju i przyniosła zeszyt.
- Nie przeszkadzam wam - puściłam oczko do Leo i poszłam pozmywać naczynia. Gdy skończyłam przysiadłam na kanapie i wsłuchałam się w rozmowę córki i piłkarza.
- Como lo fue en la escuela? - spytał Leo.
- Incluso el genial, pero el español fue terrible - odpowiedziała mała, a ja zdziwiłam się jej znajomością języka.
- Por lo que tiene un problema?
- Profesor se aferra a mí.
Chwilę jeszcze rozmawiali, Leo napisał coś Suzie w zeszycie.
- Koniec na dzisiaj - posłał małej najmilszy uśmiech i podszedł do mnie. - Musimy pogadać - szepnął mi do ucha.
- Suzie, idź pobaw się - pocałowałam córkę w czoło. - Co się stało? - spytałam. Leo usiadł na kanapie i wyciągnął ręce w moją stronę. Podeszłam do niego a ten pociągnął mnie na siebie.
- Ktoś musi iść do szkoły - westchnął.
- Ale ona wspaniale mówi... chyba - zawahałam się. Nie znałam hiszpańskiego, to Leo był korepetytorem, a ja wtrącałam się w coś, czego nie umiałam.
- Jak na kilka miesięcy, bardzo dobrze sobie radzi. Ale nauczycielka uwzięła się na nią.
- O czym gadaliście?
- O szkole. Powiedziała, że nauczycielka jej nie lubi, ciągle ją pyta i takie tam.
- Za tydzień pójdę. Zostaniesz na noc?
- Nie, nie chcę przeszkadzać... - uśmiechnął się.
- Głupek, mamy wolny tydzień, a ty nie chcesz zostać ze mną?
- Wolałem się upewnić - pocałował mnie namiętnie, aż zabrakło mi tchu. Siedzieliśmy sobie całą noc i rozmawialiśmy o niczym. Czułam się tak bezpiecznie... A jednocześnie nie na miejscu. Ale jestem osobą, która żyje chwilą. Chciałam spróbować zdrady i... spodobało mi się.















































A więc jest 6 rozdział :) I jest też nowa ankieta, która jest dla mnie bardzo ważna, dlatego proszę o każdy głos :) I ma być on szczery, a nie oszukany :) Na 7 zapraszam w środę lub czwartek :) A i dziękuję za pomysł :) Pierwotny plan był taki, że Colin poszedł się napić, ale wasze pomysły, że był u Leo o wiele bardziej mi się podobały :)