Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 8

- Misiu, pora wstawać - usłyszałam głos Leo.
- Jeszcze minutkę... - nawet nie otworzyłam oczu. Pragnęłam tylko jednej rzeczy w tym momencie - snu.
- Ok, ale ja nie odpowiadam za to, że spóźnisz się do pracy - zaśmiał się i poszedł do łazienki. Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na zegarek: 7:27. Szybko oprzytomniałam i wstałam z łóżka. Po drodze uderzyłam się w stół, ale to mnie nie zatrzymało.
-LEO! - krzyknęłam przez zęby i pobiegłam do kuchni coś zjeść. Słyszałam tylko jego śmiech. Z kanapką w ustach poszłam obudzić Suzie, która o dziwo już była na nogach. - Ty już wstałaś? - spytałam w totalnym szoku.
- Mamo, od pół godziny nie śpię. Leo mnie obudził.
- A no tak... Spakowana?
- Jak zawsze.
- Dobra, w kuchni masz śniadanie - Argentyńczyk wyszedł z łazienki. Zmroziłam go wzrokiem i szepnęłam do ucha: "Celibat miesięczny". Na początku się śmiał, ale po chwili dotarło do niego, że nie żartuję. Wbiegłam do łazienki i w tempie błyskawicznym wyszykowałam się do wyjścia. Wzięłam z przedpokoju torbę i już chciałam wyjść, ale ani Leo ani Suzie nie czekali. Obróciłam się za siebie, ale nie było ich. Przeszłam przez salon, łazienkę, pokoje, znalazłam ich. Byli w kuchni i obmyślali jakiś plan. Zauważyli mnie i szybko zaprzestali rozmowy.
- Co wy kombinujecie?
- Nic mamo - odpowiedziała rozbawiona Suzie. Spojrzałam na Leo ale pokazał tylko zamykane usta na kluczyk. Westchnęłam głośno.
- Idziecie z buta, czy wolicie samochodem?
- Samochodem - odparli chórem.
- W takim razie wychodzimy - Leo puścił oczko do Suzie i dumnym krokiem gęsiego wyszli z domu. Dzisiaj dzień był bez korków na ulicy, więc Leo nie miał powodów do złości. Jechał inną drogą niż zwykle, zdziwiło mnie to.
- Leo, szkoła jest w przeciwną stronę.
- Ale Suzie dzisiaj nie idzie do szkoły.
- Słucham?! - spojrzałam na niego wściekła.
- Obiecałem jej, że pozna zespół, a niedługo mamy wyjazdowy mecz w Madrycie i nie będzie mnie kilka dni.
- Podjąłeś decyzję za mnie!
- Uspokój się, proszę... - siedziałam w fotelu zwrócona w stronę szyby. Nie chciałam patrzeć na Leo ani z nim rozmawiać... W tamtym momencie nie chciałam go znać! A przecież tak bardzo go kochałam... Ale podważył moje zdanie. Ba, nawet mnie o nie nie zapytał. Kilka minut później byliśmy na miejscu. Szybko wysiadłam z auta i skierowałam się do przychodni. Leo chwycił mnie za łokieć. - Luis chce się z tobą widzieć.
- A po co?
- Mnie się pytasz? Powiedział, że mam ciebie do niego zawołać i tyle - No pięknie. Też był wkurzony sytuacją sprzed paru chwil. Poszłam do biura Luisa, Leo z Suzie poszli na stadion. Niepewnym krokiem podeszłam do drzwi i zapukałam.
- Szef mnie wzywał? -spytałam całkiem poważnie.
- Musimy pogadać... Nie jest dobrze.
- Co to znaczy?
- Pod twoim okiem Gerardowi stało się coś i zarząd chce, żebym cię zwolnił. To znaczy... Podał haka na ciebie.
- Ale... To niemożliwe...
- Chodź przejdziemy się... - poszliśmy na stadion. Opowiadał mi o wszystkim, a ja miałam łzy w oczach. Nie wiedziałam, co zrobię bez pracy. Przystanęliśmy na środku stadionu. Podszedł do mnie i mnie przytulił. Pokazał mi, że mam w nim wsparcie. - Będzie dobrze - uśmiechnął się do mnie.
Odwróciłam się i... Zobaczyłam całą drużynę na czele z Suzie i Leo. Śmiali się, ale nie wiedziałam z czego.
- Sto lat, sto lat... - zaczęli śpiewać i łzy same popłynęły mi po polikach. Spojrzałam zszokowana na Luisa. Cały był czerwony ze śmiechu. Uderzyłam go w klatkę piersiową i poszliśmy do chłopaków. Na śmierć zapomniałam o swoich urodzinach...
- Wszystkiego najlepszego Mir - piłkarze podchodzili do mnie i składali życzenia.
- Ja nie obchodzę urodzin - zaśmiałam się. - Wtedy wiem, że się starzeję... Całe szczęście jesteście bez prezentów, bo inaczej zabiłabym was.
- Dla mnie zawsze będziesz młoda i piękna - szepnął mi do ucha Leo. Zaraz po tym były gwizdy, ale Argentyńczyk uspokoił swoich kolegów. - Jeżeli jesteśmy już przy prezentach... - Spojrzałam na piłkarzy, którzy odsłonili stół z tortem i czymś leżącym obok. Podeszłam bliżej i oniemiałam.
- Mir - zaczął Luis. - Razem z zarządem pragniemy podpisać z tobą pięcioletni kontrakt - uśmiechnął się. - Zrobiłaś dla nas tyle, że trzeba cię nagrodzić. Oczywiście mówimy też o premii - podeszłam do niego i podziękowałam. Zjedliśmy tort, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, jak starzy przyjaciele. Kilka godzin później rozeszliśmy się do domów. Siedziałam zmęczona w fotelu i słuchałam muzyki. Suzie siedziała u siebie w pokoju i grała na komputerze, Leo gdzieś wyszedł. Prawie zasnęłam, ale obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Obróciłam się i spojrzałam śpiącymi oczami na drzwi. Argentyńczyk wrócił skądś, ale nie był zadowolony. W ręce trzymał gazetę.
- Co się stało? - spytałam. Nie odpowiedział, tylko rzucił w moją stronę MD. Już na pierwszej stronie poznałam powód, dlaczego Leo był wściekły. W oczy rzucał się napis: "Lionel Messi w końcu znalazł ukochaną?" Na zdjęciu staliśmy razem i patrzyliśmy sobie w oczy. Zdjęcie wykonane pewnie gdy byliśmy gdzieś przy Camp Nou. Podeszłam do Leo i pocałowałam w obojczyk. Trochę się rozluźnił. - Poradzimy sobie jakoś z tym...
- Nie chodzi o to. Ja po prostu wiem, czyja to sprawka.
- Isabel? - kiwnął głową. - Ale dlaczego?
- Z zemsty. Domyśliła się, że coś między nami jest i teraz to chce zniszczyć... - Pocałowałam go. Objął mnie w talii i przytulił. Pocałował w czoło i odsunął się. - Poczekaj chwilę - zniknął za rogiem. Po chwili pojawił się z jakąś paczką. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Wiesz, że nie lubię prezentów...
- Ten ci się spodoba - uśmiechnął się i podał mi paczkę. - To ode mnie i Suzie - otworzyłam opakowanie i uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Rzuciłam paczkę w kąt i trzymałam teraz koszulkę FC Barcelony z napisem Messi na plecach. - Żeby wszyscy niedługo wiedzieli, że jesteś moja - pocałował mnie w policzek. - A tu... - wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. - Coś tylko ode mnie - podał mi je, a ja jak głupia wpatrywałam się w nie, tak jakbym miała rentgen w oczach.
Wzięłam głęboki oddech i rozpakowałam tajemnicze pudełko. A w środku...
- Jest piękny Leo... - do rąk wzięłam piękny naszyjnik z czerwonymi rubinami. - Ale nie mogę go przyjąć...
- Nie możesz, to racja. Ty musisz go przyjąć.
- Nie Leo... Na pewno kosztował fortunę...
- Mnie stać na prezenty dla ukochanej, spokojnie - uśmiechnął się. Podszedł do mnie i wziął naszyjnik. Obszedł mnie i zabrał włosy z szyi. Przy okazji złożył na niej pocałunek, przymknęłam oczy i zadrżałam. Po chwili poczułam ciężar. Otworzyłam oczy i podeszłam do lustra. - Pięknie wyglądasz - wymruczał mi do ucha. Złapał mnie w talii i podniósł. Spojrzał mi prosto w oczy. Wyglądał bardzo poważnie. - Jesteś dla mnie wszystkim - Zaniósł mnie do sypialni i zaczął rozbierać. Zawisł nade mną i spojrzał dzikimi oczami na mnie. Jego słowa ciągle obijały mi się po głowie. Byłam w samej bieliźnie, tak jak Leo gdy nagle... ktoś otworzył drzwi. Nie była to Suzie, lecz Colin. Spojrzał na mnie ze wstrętem, obrzydzeniem i złością w oczach. Wyciągnął torbę z szafy i bez słowa zaczął się pakować.
- Colin... - zaczęłam, ale nie wiedziałam co mu powiedzieć. Spojrzałam na Leo, miał zadowoloną minę. W końcu doczekał się mojego rozstania z mężem. - Co ty tu robisz... Miałeś wrócić jutro...
- Chciałem zrobić ci niespodziankę... Ale ktoś inny chyba miał dla ciebie lepszy prezent - powiedział sarkastycznie. Ręce trzęsły mi się. Mąż spojrzał na Leo jakby chciał go zabić. Bo pewnie tak było, ale nie przyjmowałam tej wersji do siebie. Colin skierował się do wyjścia, ja szybko ubrałam się i pobiegłam za nim. - Nie chcę tak tego kończyć! - Leo spokojnie ubrał się, a ja wybiegłam z domu. Zdążyłam tylko krzyknąć. - COLIN!


















































Przeczytaliście 8 rozdział :) Mam nadzieję, że się podobał :) Przepraszam, że krótki, ale jakoś weny na niego nie miałam :/ Może następne będą lepsze :)

11 komentarzy:

  1. Matko, matko, matko <333333333333
    Wreszcie koniec Colina :D
    Początek Leo :D. Super Prezent i te całe tajemnice.
    Uwielbiam tego bloga i nie żałuje że to właśnie go wszystkim poleciłam. Jest booski:***Jestem tu od początku i będę do końca :))
    Mir taka zła ale tego Celibatu nie dała :/ =)
    Ubóstwiam ..;)
    Bardzo podoba mi się też Susie choć jej mało

    OdpowiedzUsuń
  2. czyżby Colin wpadł pod auto??ale czad :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Colin miał przyjechać i pakować manatki? JEST! :D
    Ale nie w taki sposób..
    Fajne urodziny miała, nie powiem. Rano wszystko super, nawet to wkręcanie jej, że chcą zwolnić z pracy, a wieczorem... Ups.
    Pewnie się pakuje do swojej cizi :p
    czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O mój boże ! Nareszcie Collin odszedł ! Chociaż trochę przykro mi z powodu Mir, bo na pewno chciała załatwić to inaczej... :(
    Ale mimo wszystko się cieszę, że teraz Leo ma ją tylko dla siebie ! <3
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Buziaki :*:*

    OdpowiedzUsuń
  5. super rozdział szkoda, że w takich okolicznościach Colin dowiedział się o Mir i Leo ale cieszę się, że w końcu się dowiedział :D czekam na nowy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny cudowny cudowny ♥
    Adios Collin! Nareszcie! Nawet nie wiesz jak on mnie denerwował.. :P
    Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. świetny blog i czekam na więcej! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham, kocham!<3
    Czytam od początku i te opowiadanie jest super!:)
    Miałam dość Colina, wkurzał mnie bardzo!xD
    Teraz Mir i Leo wreszcie mogą zapomnieć o Colinie!♥
    ~`` Omg

    OdpowiedzUsuń
  9. Wreszcie koniec z tym idiotą Collinem, brawo !
    Cieszę się, że został teraz tylko Leo ♥
    Świetny rozdział, czekam na nowy ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Kocham Twojego bloga i to opowiadanie <3
    Nominuję cię do Liebster Blog Award.
    Więcej info u mnie :)) http://niezawszejestkoloro.blogspot.com/2014/08/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  11. W końcu odszedł ! YEAHH
    Boskie *.*

    OdpowiedzUsuń